Give In To Me
Tego
dnia wszystkie zajęcia dłużyły się niemiłosiernie, jakby na złość i żeby popsuć
mój dobry humor. Nie ukrywałam, spieszyło mi się do domu Louisa, chciałam znowu
poczuć się jak dziecko, rzucając żelkami i jedząc nutellę, czy coś tam. To
wszystko było takie beztroskie, zupełnie jak z czasów przedszkola,… a przy
dziewczynach bałabym się aż tak otworzyć.
Nie
miałam dziś zajęć z literatury angielskiej, ale była za to matma, na której
rysowałam z Hazzą samolociki i tym podobne. Liam co chwilę szeptał nam, żebyśmy
się zamknęli i zaczęli słuchać, bo on zamierza coś zrozumieć. Było to jednak
bezcelowe, bo moje podejście do matmy było identyczne, jak Harolda – Nie
rozumiem, po cholerę mi to…. Mam inne zajęcia.
Może
i gdybym zaczęła uważać na lekcjach, coś by się poprawiło, ale chyba mi się nie
chciało. W ostateczności mogłam zmusić Louisa by mi tłumaczył. Właśnie, Lou… od wczoraj dość często jak na
jeden dzień pojawił się w moich myślach, w różnych obrazkach – czy to walka na
żelki, czy choćby zwykła wspólna „nauka”.
Nic w jego kwestii nie było jasne i to mnie dobijało. Ten chłopak był
wielką zagadką (no dosłownie nawet nie taką wielką). Jeszcze nie spotkałam się
z sytuacją, że ktoś gada o wszystkim byle nie o sobie. A Louis i jego
przemyślenia na temat seksu grzechotników wczoraj, to już było istne
mistrzostwo w zmianie tematu. Nie chciałam być niegrzeczna czy irytująca, ale
ta niewiedza mnie niepokoiła. Sama nie wiedziałam, czemu i co się dzieje.
Przeczucie? Obawa, że …. że co? No, właśnie. Nie było powodów do obaw.
Ostatnie
chwile popołudnia postanowiłam spędzić inaczej niż zawsze, tzn. wyjść na mały
spacer po obszernym dziedzińcu który aż się o to prosił. Było pusto i cicho,
doprawdy dziwiłam się ludziom, że wolą spędzać przerwy w tym szkolnym zaduchu,
zamiast aktywnie. Owinęłam twarz szalikiem i nie patrząc szczególnie pod nogi,
ruszyłam wzdłuż alei długich arkad szkolnych. To był dosłownie moment, nie
miałabym czasu na reakcję, nawet z dobrym refleksem, którego mi brakowało.
Poczułam szarpnięcie do tyłu i stanęłam oko w oko z Tessą, która przyciskała
mnie do ściany. Za jej ramieniem dostrzegłam Cathy. Obie patrzyły na mnie jak
na owada, który zaraz zginie. Nie, żebym była jakimś specem, ale to nie wróżyło
nic dobrego.
-
Co wy robicie? Możesz mnie puścić?! – powiedziałam pierwsze, co mi wpadło do
głowy.
-
Nie tak szybko, księżniczko. – prychnęła pogardliwie Tessa. A to żmija. Szarpnęła mnie trochę mocniej.-
Najpierw kilka reguł.
-
Naćpałaś się?! Co ty pierdolisz? Cathy, czemu jej pomagasz?
-
Czemu? – Cat przystąpiła do przodu, wyjmując ręce z kieszeni. – Czemu? Ty to
powinnaś wiedzieć! Myślałam, że jesteśmy koleżankami, a ty nawet nie możesz mi
powiedzieć jacy są?! Nie mówisz nic! Nie dzielisz się nimi, choć wiesz dobrze,
że wszystkie tu za nimi szalejemy. To samolubne moja droga, albo… chcesz coś
przed nami ukryć! Chcesz ich na własność, a my do tego nie dopuścimy! Nie masz
nic, czego my także byśmy nie miały!
-
O co wam do cholery chodzi? – nie rozumiałam. Wyszarpnęłam jedno ramię z
uścisku Tessy. Niech sobie nie myślą, że będę bierna. Nigdy nie byłam.
-
O to, że masz przestać! Po prostu daj im spokój! Nie są twoją własnością, no.
-
Dobrze wiem, że nie są! Ale nic wam do tego z kim się zadaję!
-
No, nie wiem… jeśli chodzi o One Direction, wszystko ulega zmianie…-
powiedziała ostro Cathy.
-
Głupoty. Nie macie poważniejszych problemów, czy coś? Coś brałyście?
-
Nie, ale radzę ci się nie wymądrzać, bo możesz tego bardzo pożałować. –
wysyczała Tess. Tak. Wysyczała.
-
Grozisz mi?
-
Nie mówię nic otwarcie, skąd. Ale wypadki chodzą po ludziach, nie Cathy?
-
Oczywiście, Tessa. Już my coś o tym wiemy. – potwierdziła moja współlokatorka,
niczym klon „tej złej”. I sama tą złą była.
-
Wiecie co… ja się z tego wypisuję, psycholki z was. – stwierdziłam i próbowałam
się wycofać z uniesionymi ku górze rękami. – Zajmijcie się same swoimi
problemami, tak będzie najlepiej. Idźcie na terapię, czy coś! I dajcie mi i
chłopakom spokój.
-
O, jakie to słodkie… o nich się nie martw słońce, w końcu to nasi przyszli
mężowie, ich za nic nie skrzywdzimy. – Cathy złapała mnie za łokieć, by mnie
zatrzymać. Spojrzałam jej prosto w oczy. – Ale ty… nie jesteś potrzebna.
Pamiętaj o tym.
Powiedziawszy
to, zostawiły mnie pod tymi arkadami i zniknęły gdzieś w zachodnim skrzydle.
Przez chwilę stałam tak, nie wiedząc, co z tym zrobić. Świetnie, dwie
psychofanki właśnie mi zagroziły śmiercią. Codziennie się słyszy takie coś,
norma…. No, właśnie, kurczę, wcale nie. Tylko czy odważyłyby się coś mi zrobić?
Pewnie tak. Do czego jest zdolna szaleńczo zakochana kobieta, to każdy wie. A
im jest ich więcej, tym trudniej się wydostać z pułapki. Nie zamierzałam zrywać
w żaden sposób znajomości z chłopakami, bo tylko ich mogłam tu nazwać
przyjaciółmi. Tylko z nimi mogłam się dobrze bawić. A głupie pogróżki
zamierzałam puścić mimo uszu.
Ogarnęłam
się, tak, żeby nikt nie zobaczył mojego rozdrażnienia emocjonalnego i ruszyłam
na parking, gdzie zapewne czekali na mnie muzycy gotowi do wizyty u Louisa. To
mimo wszystko pozwalało mi zapomnieć o doznanej przed chwilą przykrości ze
strony dziewczyn. I taki był plan… nie myśleć o tym, tylko skupić się na
rzeczach przyjemnych.
Srebrny
Mercedes Liama stał zaparkowany tam gdzie zwykle, a chłopaki siedzieli już w
środku, ale z otwartymi oknami. Z radia leciała piosenka The Script „Nothing”,
którą bardzo lubiłam. Za kierownicą nie
siedziała jednak Li, tylko Zayn, co zauważyłam podchodząc.
-
Co, zmiana szofera?
-
No, widzisz. My się wszystkim dzielimy, to musi być miłość! – westchnął
teatralnie Zayn, odwracając się do innych, stłoczonych z tyłu.
-
Bezapelacyjnie, tylko zastanawiam się , gdzie wy musicie pojechać, żeby wam
ślubu udzielili, kochani. – podsunęłam w żartach. Wszyscy się uśmiechnęli.
-
To chyba jednak nie będzie konieczne, pozostańmy na etapie dzielenia się.
-
Tak, bo my jesteśmy idealni. – dodał Harry.
-
To jutro ja prowadzę, panowie idealni. – postanowiłam i czekałam na reakcję
ogółu.
Chłopcy
spojrzeli po sobie i skinęli głowami.
-
Dobra. – zaakceptował to Liam. – Tylko jak mi auto porysujesz, to się zemszczę.
-
Bez obaw, on to powtarza wszystkim. – szepnął do mnie Hazza.
-
I niech zgadnę, nikogo jeszcze nie zabił… - odgadłam, opierając się o maskę
auta.
-
Dokładnie. Liam tylko się odgraża, jest za dobry, nawet komara nie umie zabić,
a jak już to zrobi to przeprasza inne komary, że pozbawił je członka ich
komarzej społeczności.
-
Styles, jak zaraz się nie zamkniesz, to zaraz wyjdę z tobą poza groźby! –
usłyszeliśmy zirytowany głos Payna z samochodu. – Wsiadacie czy zostajecie?
-
Już, wsiadamy mamo. – wymieniłam z Harrym figlarne spojrzenie i oboje
wsunęliśmy się do tyłu. Drogę do leśnej rezydencji spędziłam gadając z Niallem
o zajęciach i szkole – chyba po raz pierwszy był taki chętny do rozmów na ten
temat.
Kiedy
Zayn zatoczył koło na rondzie, wysiadłam jak pierwsza, trzaskając drzwiami, by
zrobić Payne’ owi na złość. Lubiłam się z nimi przekomarzać, a Li bardzo fajnie
wyglądał, kiedy był zdenerwowany. Na ganku poczekałam jednak na resztę, bo dom
Louisa jak dla mnie trochę jeszcze przerażał ogromem i nie czułam się w nim
pewnie, nie mając za sobą czwórki tudzież piątki kolegów.
-
Hej, nie wiem jak wy, ale ja nie mam swoich nut…. – stwierdził po chwili Liam,
patrząc na resztę. Zayn i Harry pacnęli się w czoła, a Niall wyszczerzył,
dumnie potrząsając kartkami papieru.
-
Ja tam mam. Ale z was sieroty.
-
Horan, cicho siedzieć! – Zayn wymownie przewrócił oczami. – Rozumiem, że się
cofniemy po nasze rzeczy, co chłopaki?
-
No, chyba. Niall, Maddie, wy tam możecie już iść. My zaraz wrócimy…- dodał
uspokajająco Hazza. Spojrzałam na Nialla uśmiechniętego od ucha do ucha.
-
Co się szczerzysz? Prowadź. – zaśmiałam się cicho. Pozostała trójka cofnęła się
do auta.
Niall
przepuścił mnie przodem, obszerny półokrągły hol był pusty i tak cichy, że
rozniosło się po nim echo otwieranych drzwi. Po chwili usłyszeliśmy jednak znajomy
stukot obcasów na lakierowanej powierzchni i zza drzwi wyjrzała Miranda.
-
Witam was dwoje… Niemożliwe, reszta się
uczy, czy jak, że ich nie ma? – zironizowała. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu
jaka była dostojna. Plecy miała wyprostowane, głowę uniesioną, niczym typowa
arystokratka. Była bez wątpienia piękną kobietą, ale nie mogłam ciągle wyśledzić,
kim była dla Louisa. Bo, że kimś była, to raczej więcej niż pewne. Ale matką?
Szczerze wątpiłam, podobieństwo bardzo znikome, w sumie żadne.
-
Coś ty. Reszta szuka swoich tekstów i nut, mamy próbę. – znudzonym tonem
ciągnął Niall.
-
Ach tak, Louis coś wspominał. Choć wczoraj wam się próba chyba niezbyt udała,
co? Nie słyszałam muzyki.
-
No, wczoraj się uczyliśmy.
-
Rozumiem, „uczyliście”. – wymownym gestem pokazała Miranda. Zaczynałam ją
naprawdę lubić. – Jak żyję, nie widziałam ich z książką do czegokolwiek. Masz
na nich chyba dobry wpływ, kochana. – zwróciła się do mnie. Weszliśmy w głąb
domu.
-
Kiedyś muszą zacząć…. – podsumowałam tylko.
-
No, to zaczęliśmy. Gdzie Lou? – zniecierpliwił się blondyn.
-
W studiu, wiesz gdzie iść. – machnęła ręką Mira, a Niall zrobił minę w stylu
„nie jestem dzieckiem”. – Ja muszę zająć się swoimi sprawami, miłej próby
dzieciaki. Jak chcecie kawy, herbaty, albo czegoś to czujcie się jak u siebie.
Kiedy
weszła na górę Niall spojrzał na mnie wyczekująco.
-
Daj się namówić na coś do picia. – szepnął, podnosząc wzrok.
-
Jak już się upierasz przy swoim, to zrób mi herbatę. – uśmiechnęłam się.
-
Ja się nie upieram, tylko proponuję.
-To
ja nie chcę nic!
-
No, ej….
-
Ta, już widzę jak to się nie upierasz. – zachichotałam. – Idź już, znajdę sama
to studio.
-
Włącz GPS’ a, jak się zgubisz, to cię namierzymy z Louisem.
-
Ha ha ha , jaki ty zabawny… - tym razem powstrzymałam uśmiech.
***
Mimo
obaw Horana, nietrudno było znaleźć studio nagraniowe. No i jak już je
znalazłam, to byłam w szoku. Nigdy nie przypuszczałam, że nawet będąc gwiazdą,
można mieć w domu coś tak wypasionego. Podejrzewałam raczej, że będzie to jakiś
pokój, przeznaczony do prób, w którym chłopaki spędzali czas, pisząc i ćwicząc.
Surprise, Magda. Geniusz.
Otworzyłam
obite lśniącym materiałem drzwi i wsunęłam się do obszernego pomieszczenia- bez
okien, lecz jasnego, głównie za sprawą wszechobecnego dobrego oświetlenia. Podzielone
na dwie części, ta mniejsza ograniczała się do i tak sporego pomieszczenia do
tzw. „obserwacji”, znajdowały się tu wszystkie techniczne urządzenia, kabelki i
tym podobne, na których się nie znałam. Przyciski we wszystkich znanych mi
kolorach kontrastowały ze sobą na łukowatej konsoli, zajmującej dobre 5 metrów.
W
drugiej części, usytuowanej za szklaną, szczelną, niemal krystaliczną szybą
było o wiele więcej miejsca, pomimo znajdującej się tam dużej ilości sprzętu,
głośników i wiszących mikrofonów. Profesjonalnie. Chłopcy lubili mieć wszystko
na swoim miejscu, jeśli chodziło o pracę, to rzucało się w oczy.
Louisa
zobaczyłam od razu po wejściu do pierwszego pokoju. Siedział za szklaną szybą,
miał słuchawki na uszach i czegoś słuchał, jednocześnie śledząc tekst, który
leżał przed nim. Był skulony w fotelu, tak, że wydawał się jeszcze mniejszy niż
w rzeczywistości. Kiedy zobaczył, że mu się przyglądam, opuścił słuchawki na
szyję i się podniósł. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie czerwony
sweterek, a mi było tu za gorąco nawet w mojej cienkiej bluzie.
-
Hej. – powitał mnie, podchodząc. – Sama?
-
Nie. Niall gdzieś się zgubił z reszta zapomniała tekstów.
-
Jak co drugi dzień, można z nimi zwariować. – wzruszył ramionami chłopak. Kiedy
tak stał obok mnie zdałam sobie sprawę, że jest mojego wzrostu, naprawdę
niewysoki. Kiedy się uśmiechnął, jego twarz pojaśniała.
-
Bym ich na twoim miejscu wypatroszyła za zapominalstwo.
-
Nie jestem od nich lepszy i dlatego tak nie zrobię. – zripostował. – Ja mam wszystko
na miejscu, nie da się zapomnieć czegoś w swoim domu.
-
Never say never. Hmm…- zamyśliłam się – Ty znowu w swetrze?
-
Taki mam styl, nie próbuj kwestionować. – dodał miło, ale bez uśmiechu. – Zaraz
powiem, że ty znowu w mundurku…
-
To nie jest śmieszne. Tą szmatą to podłogę wycierać jedynie można, do innych
rzeczy się nie nadaje. – spojrzałam krytycznie na szkolną marynarkę, po czym ją
zdjęłam.
-
Jak nie masz co z nią zrobić, to podrzuć Mirandzie, na pewno się ucieszy z
nowej szmatki.
-
Nie bądź taki dowcipny, Tomlinson. Żebym ja ci zaraz czymś podłogi nie wytarła.
– orzekłam, przechodząc do studia za szybą. Nigdy nie byłam po tej stronie,
mimo że w liceum często miałam praktyki w radiu, gazetach i różnych
instytucjach.
-
Odkryj swoje powołanie, proszę… - kontynuował szatyn.
-
Już odkryłam. Praca z niezrównoważonymi psychicznie dziećmi. – ucięłam,
pokazując mu język.
Może
i chciał się ze mną dalej wykłócać, ale wrócił Niall z napojami, które postawił
obok konsoli.
-
Horan, mówiłem, nie obok konsoli, bo jak rozlejesz, to będziesz naprawiał. –
lakonicznie stwierdził Lou, obejmując się ramionami. Blondyn tylko to
zignorował i podał mi szklankę herbaty, która rozkosznie grzała w dłonie. Sam
upił łyk.
-
Dzięki.
-
A mi to małpo nie przyniosłeś?!
-
Louis, to twój dom. Nie tak trudno przejść się do kuchni, wiesz? – przekomarzał
się z nim Niall. Lou nie był mu dłużny.- Nic ci się nie stanie przecież.
-
No, nie wiem. A jak zawali się sufit, albo z lodówki wyskoczy jakaś fanka?
Everything’ s possible. – zanucił cicho.
-
Nie przesadzaj z lodówką, prędzej by zamarzła. – dołączyłam się, odstawiając
szklankę.
-
Może. Boję się mrożonek, okej?
-
Ty poważnie mówisz?
-
Nie. – zakończył Tomlinson i wszyscy się zaśmialiśmy. Po krótkiej pauzie, Louis
obrócił się jakby czegoś szukając. Upewniwszy się, że kartki są na miejscu i
wszystko gotowe do próby, skinął głową. – Dobra, bez nich nie ma sensu
zaczynać, więc….. zagramy w coś?
-
„COŚ” to konkret, który przed chwilą wymyśliłeś, prawda? – Niall znał go na
wylot.
-
Dokładnie, blondi.
-
Proszę, proszę, żebyś myślał o xbox’ ie …. – Niall złożył ręce jak do modlitwy.
-
Mam na myśli „Prawda czy wyzwanie”. – dodał Lou, szatańsko się uśmiechając.
Horan od razu spoważniał.
-
Nie! Nie ma mowy.
-
Czemu nie? – zwróciłam się do Horana, ugodowo dotykając jego ramienia. Trauma?
– Lubię w to grać. Zawsze biorę tylko wyzwania.
-
To tak jak ja. – poparł mnie Tomlinson. – Już wiem, czemu jesteś przeciwny
Horan! Bo…. Bierzesz same pytania i boisz się szczerości. Boisz się, że zapytam
cię w kim się podkochujesz! Mam cię! – zaczął podskakiwać, podekscytowany nie
wiadomo czym. Urocze.
-
Nie dlatego… - sprzeciwił się w kontrataku blondyn. – Ty dajesz zboczone
wyzwania.
-
Skąd…. – Lou zrobił minę aniołka, który nie wie o co chodzi. – Nie marudź,
gramy! To Niall…. Prawda czy wyzwanie?
Oczy
Horana się zaszkliły, nie wiem czy to z gniewu czy ze smutku. Po chwili jednak
pewnie i uparcie odpowiedział.
-
Prawda. I spróbuj zadać to pytanie a cię uduszę!
-
Nie pierwszy raz mi wygrażasz, przywykłem. – Louis usiadł na szafce,
podciągając kolana pod brodę i opierając na nich głowę. – Pomożesz mi z
pytaniem? – zwrócił się do mnie.
-
OK. Nialler….- zaczepnie okręciłam się dookoła blondyna, który podążał za mną
wzrokiem – Powiedz mi ile miałeś dziewczyn…. – Nie chciałam być wredna i pytać
o aktualne zauroczenia, bo i sama nie chciałabym odpowiadać na to pytanie.
Jedno spojrzenie na Lou upewniło mnie w przekonaniu, że na mnie nie patrzył. I
dobrze. Jego wzrok sprawiał, że dziwnie reagowałam, na przykład się peszyłam.
-
Kto by to liczył?
-
Każdy?
-Siedź
cicho, odpowiadam na pytanie. Emmm… dwie i koniec tematu. – szepnął do mnie. –
Teraz ja. Lou, prawda czy wyzwanie?
-
FOCH, Horan, FOCH! Kazałeś mi się zamknąć, nie kochasz mnie już !! – Louis udał, że ociera łzy ze słodką miną. Nie
mogłam się nie uśmiechnąć, uwielbiałam jak się wygłupiał.
-
O Boże… jak my z tobą wytrzymujemy? – westchnął Niall, ale widziałam, że też ledwo
zachowywał powagę.
-
Dobra, dobra, nie filozofuj…. Wyzwanie! Nie będę całował poduszki, mówię na
wstępie. To był dobry patent w przedszkolu.
-
To co ty chcesz zrobić?
-
Coś, co wyzwala adrenalinę, kochanie. – Lou przekrzywił głowę, tak, że grzywka opadła
mu na oko. Wyglądał naprawdę ładnie… oh,
co się do cholery ze mną działo?! Chyba nie powinnam się na niego tak gapić.
Żeby odwrócić od tego swoją uwagę, włączyłam się do zabawy.
-
Mam pomysł. Jak jesteś taki zadziorny Tomlinson, to przejdź z balkonu do ….
Trzeciego okna po lewej. Bez zabezpieczeń oczywiście. – dorzuciłam. Niall nie
wyglądał na przekonanego. – Chyba dasz radę, co?
Chłopak
spojrzał mi w oczy, nie znalazłam w nich choćby śladu niepewności czy strachu.
Ich śliczna morska barwa wyrażała tylko entuzjazm. Ich kształt natomiast
nadawał twarzy wyglądu chochlika, dopiero teraz to skojarzyłam.
-
Żaden problem, łatwizna. Tylko poczekaj, aż ja ci wymyślę wyzwanie. – odgrażał
się, jednocześnie podchodząc do drzwi balkonowych. Otworzył je sprawnie i do
środka wpadło świeże, chłodnawe powietrze. Nadchodziła zima, to było
wyczuwalne.
-
Nie rób tego, zgłupiałeś? – Niall podbiegł do kumpla i przytrzymał go za ramię.
– Spadniesz, zakręci ci się w głowie… - mówił niepewnie, obaj patrzyli sobie
prosto w oczy. Miałam wrażenie, że coś mi tu umknęło, że czegoś nie wiem. Znowu
to durne przeczucie. – Po drugie tu jest naprawdę ciasno i wysoko. Lou, odpuść.
– blondyn spojrzał na mnie, szukając pomocy, ale nie wiedział jeszcze, że ja
nie odpuszczam. Byłam ciekawa czy Louis się odważy, czy to tylko poza.
Milczałam, czekając z założonymi rękami.
-
Nialler, wyluzuj. – Louis tylko klepnął go w plecy, siadając na poręczy
balkonu. – Trzecie, tak?
-
Tak. ….. Tylko uważaj. Nie chcę mieć cię na sumieniu. – dodałam, po krótkiej
chwili, zdając sobie sprawę, że jednak było naprawdę wysoko i ewentualny upadek
w najlepszym wypadku mógł się skończyć kilkoma złamaniami.
-
Spoko.
Louis
odetchnął i przerzucił nogi na drugą stronę balkonu, tak żeby móc złapać się
ramy pierwszego z okien. Lekko zeskoczył na okalający dom „powietrzny murek”,
czyli wysunięty fragment ściany, po którym przy szczęściu można było chodzić,
jeśli było się w miarę szczupłym. Ja i Niall staliśmy na balkonie, obserwując
go uważnie. Louis zachowywał doskonałą równowagę, zupełnie jakby miał w tym
doświadczenie, był niebywale zwinny. Przytrzymywał się tylko asekuracyjnie
ściany, co jakiś czas opierając się o nią plecami, dla pewności. Po chwili,
która mi I Niallowi wydawała się wiecznością, przeszedł całą odległość i
otworzył sobie szerzej okiennice u celu. Prawdopodobnie był to pokój gościnny,
z tego co pamiętałam.
-
Maddie…- szepnął Niall z wyraźną ulgą – Nigdy więcej nie proponuj mu czegoś
takiego, bo naprawdę się zabije. Lou zbyt lubi ryzyko, w przeciwieństwie do
mnie nie ma lęku wysokości i to wykorzystuje, ale do czasu… - westchnął.
Wyglądał
tak żałośnie, że wiedziona współczuciem, objęłam go lekko za szyję.
-
Spoko Niall. Nie będę. – uśmiechnęłam się ciepło. Będąc szczerą, musiałabym
dodać, że Louis mi zaimponował. Nie sądziłam, że się zdecyduje na ten krok. Ale
jak widać, ten chłopak nie raz miał mnie jeszcze zaskoczyć.
Rozdział jak zawsze świetny... PROSZĘ NIE ZAWESZAJ TEGO BLOGA !!!
OdpowiedzUsuńDzięki, że chociaż komuś się podobają nasze wymysły ;D myślę nad zawieszeniem, co prawda, ale decyzja nie jest ostateczna, także... jeszcze raz dziękuję.
UsuńBłagam, nie zawieszaj bloga!!! Piszesz naprawdę świetnie i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuń