wtorek, 7 kwietnia 2015

Od autorek: Siema ludziska! News z najnowszej chwili jest taki, że dostaniecie nowy rozdział. Nie tyle przypływ weny, bo te rzeczy powstały wieki temu. Postanowiłyśmy się podzielić tym co jest, bo tak się marnowało w jakimś folderze. No to enjoy. Odświeżmy stare dobre czasy w związku z tym wszystkim co się ostatnio porobiło. :)



Rozdział 12

Wkrótce po tym, jak Louis do nas wrócił, zadzwonił domofon, zwiastujący przybycie reszty One Direction. Czyli próba. Mira krzyknęła z dołu, że odbierze, tak więc nasza trójka wróciła do studia, czekając. Lou nie mówił wiele, a Niall zajął się ustawianiem mikrofonów, zaciągając mnie do pomocy, choć nie miałam o tym pojęcia. Chłopak pokazał mi, pod jakim kątem musi być to rozstawione, żeby odpowiednio zbierało dźwięk. Kiedy skończyliśmy, podłączyliśmy wszystko do prądu. Nie powiem, łatwe to wszystko nie było, biorąc pod uwagę to, że każdy kabel musiał być podłączony do swojego gniazdka, nie gdzie indziej.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do środka weszli trzej zapominalscy. Harry i Zayn przywitali się z Louisem, natomiast Liam wszedł na końcu niosąc tacę z ciastkami, miseczkami budyniu z bitą śmietaną i kilka szklanek soku. Postawił to wszystko na stoliku, obserwowany przez Lou.
- Payne, od kiedy to jesteś moją służącą? – zapytał.
- Od nigdy, nie jestem samobójcą…..- zaśmiał się Li, biorąc swoją porcję. – Mira nas złapała i kazała to zanieść. Jak wszystkiego nie zjemy, to sprzątamy garaż.
- OK., nie chcecie wiedzieć, co jest w garażu. Jeść. – zarządził Tomlinson. – Ale z drugiej strony żałuję Payne, że nie posprzątasz mi szafy….
- Powtórzę Louis: nie jestem samobójcą.
- Aż tak źle? – spytałam, opierając się o ramię Liama i biorąc miseczkę z budyniem czekoladowym. Moim ulubionym. Rozmieszałam go, tak, żeby połączył się z bitą śmietaną.
- Wiesz… Louis naprawdę jest upośledzony, jeśli idzie o sprzątanie.
- Może, Liam jest za to upośledzony gdzie indziej….. – odpowiedział mu rykoszetem Lou.
- Nie chcę wiedzieć.
- Dobra decyzja. – wtrącił się loczek, który cichaczem ulokował się tuż obok mnie. Nie zauważyłabym, gdyby jego włosy nie łaskotały mnie w ramię. ;)
- Miło to słyszeć. Czy w końcu wszystko macie? – zapytałam – Nie będziecie już kursować do domów?
- A co tak się chcesz nas pozbyć? – żartował Hazza. – Co tu się działo, jak nas nie było?
- Nie chcę się was pozbyć, tylko ominęła was niezła zabawa.
- No, właśnie. Louis łaził po parapetach i balkonach…- ton Niall przypominał mi lekko ton skarżącego dziecka w przedszkolu. Liam przez chwilę miał oczy jak spodki, ale szybko się opanował.
- OK, nie dociekam co w was wstąpiło. Lou, rozumiem, że masz ADHD, ale balkony?
- Tato, nie panikuj. – Lou podszedł do Liama, zarzucając mu rękę na szyję. Śmiesznie zabrzmiał zwrot „Daddy” w odniesieniu do Payna, ale jak się dowiedziałam, wszyscy go tak nazywali, od początku. Może dlatego, że był najbardziej opiekuńczy i zrównoważony.
Posprzeczaliśmy się trochę wszyscy o te balkony i wszystko inne, jak zawsze, a potem chłopcy wzięli się ostro do roboty. Obserwowałam, jak przez pierwsze dziesięć minut sprawdzali brzmienie. Hazza, Lou, Zayn i Liam rozgrzewali głosy, śpiewając alfabet coraz wyżej, a Niall w tym czasie siedział z boku i przygrywał coś na gitarze. Wiedziałam, że gra – powiedział mi to już wcześniej, ale nie sądziłam, że na tyle dobrze, by nie rozstawać się z gitarą ani na krok. Ciekawość mnie zżerała… nie tylko ciekawość Horana, prędzej tego, jak brzmią wszyscy razem. Czułam się taka niewtajemniczona, jako jedyna w tym kraju nie mając pojęcia o ich muzyce. Ale teraz to się miało zmienić.
Zayn posłał mi uśmiech przechodząc obok.
- Podekscytowana? Zaraz dostąpisz zaszczytu o jakim marzą wszystkie nasze fanki – oficjalna zamknięta próba zespołu.!
- Malik, nie jestem jeszcze waszą fanką. Nie znam żadnej waszej piosenki, przecież wiesz.
- Na razie, kochana, na razie. – Pakistańczyk wyszczerzył się pewny swego. – Założę się, że szybko zmienisz zdanie.
- Rocka nie śpiewacie, to chyba nie zmienię. – nie ustępowałam.
- Wszyscy tak mówią. – machnął ręką chłopak. – Lecę do chłopaków. – powiedział, zawracając i zamykając drzwi po przejściu do akustycznej sali.
Usiadłam na obrotowym krześle za konsolą, niczego nie ruszając, bo Lou uprzednio wszystko ustawił na odpowiednią skalę. Patrzyłam jak się ustawiają: Liam stał lekko z przodu, razem z Harrym, a tuż za nimi Lou i Zayn, no i Niall siedzący na specjalnym krześle. Założyłam mikrofon na ucho, dzięki któremu mogłam śledzić ich próbę i oparłam się wygodnie, zamykając oczy.

Pierwsze dźwięki piosenki, którą zaczęli nawet mi się spodobały – miała delikatny wstęp, ale  rozkręcała się wraz z kolejnymi linijkami. Muzyka – co prawda typowy pop z naleciałościami rockowymi, ale nie wiedzieć czemu, to mi się podobało. Miało klimat i pasowało do mojego wyobrażenia o chłopakach. Tak ich widziałam: czarujących, uroczych, wiedzących co powiedzieć dziewczynom, żeby wariowały.
Bardzo podobał mi się głos Liama, który zaczynał oraz Hazzy, który śpiewał po nim. Nigdy bym nie pomyślała, że taki niewinny chłopak w loczkach, o dziecinnej twarzy może mieć tak głęboki i męski głos, z pozoru zupełnie doń niepasujący. Li był spokojny i opanowany, jego głos aż emanował stoickim spokojem. Co do Zayna, miał głos jak dzwon, - mocny, a do tego pozwalający na oszałamiające wysokie tony. Niall śpiewał po prostu ładnie, nie umiałam tego inaczej określić.
Louis… on natomiast mnie zaskoczył. Miał bardzo wysoki głos, jasne. Gdy mówił też było to słyszalne, ale kiedy zaczął swoją zwrotkę nie wiedziałam jak zareagować.  Opisałabym go jako oryginalny. Niepowtarzalny. Jedyny taki. I wbrew wszystkim możliwym opiniom, bardzo pasowało to do Louisa. Jednocześnie doskonale panował nad głosem, nie miał momentów zawahania czy słabszych. Nawet kiedy doszło do refrenu i byłam pewna, że to głos Zayna będzie wiodący, Tomlinson się wybijał. Byłam pod wrażeniem, bo sama nie potrafiłam śpiewać tak wysoko, a zarazem tak czysto. Na swój sposób odczułam dumę, że moi przyjaciele są tak utalentowani, czego nie można było kwestionować. Dobrze brzmieli razem, wszystkie ich odrębne walory łączyły się teraz w świetnie skomponowaną całość. Byli doskonali… ale to Louis mnie oczarował. Po raz kolejny.
Gdy skończyli, wszyscy zdjęli słuchawki a Lou i Niall przybili wysoką high five. Powoli się podniosłam i weszłam do ich oszklonego studia. Pierwszy przy mnie był Zayn, z zadziornym uśmiechem wykreowanym na przystojnej twarzy.
- I co? Zmieniasz zdanie, panno nieustępliwa?
- Hmm… może, może. Już się tak nie wymądrzaj. Przyznaję, że nieźli jesteście. – dodałam ugodowo. Louis niecierpliwie przegryzł dolną wargę.
- Nieźli? To nie X- Factor dziewczyno. – podszedł bliżej mnie, charakterystycznie dla siebie odgarniając grzywkę na bok.  – Podobało ci się, widzę!
- Co ty mi sugerujesz? Tomlinson, nie wmawiaj mi czegoś, czego nie powiedziałam!
- Ale tak myślisz, jestem dobry w… odgadywaniu emocji. – upierał się.
- Dobra, dobra, świetny tekst! To ostatni komplement jaki dziś ode mnie usłyszycie. Pasuje?- ustąpiłam, przewracając oczami ze zniecierpliwienia. Wszyscy spojrzeli na siebie zadowoleni.
- Jak najbardziej. Tekst jest Louisa…. – dodał Harry, patrząc na kolegę z …uwielbieniem? Nie, chyba raczej wyobraźnia płatała mi figle. Tak czy inaczej, Hazza stał obok Lou i wpatrywał się w niego, jak w obrazek, dopóki ten nie szturchnął go w żebra. Coś tu było… dziwne. Weird.  Zamierzałam uważnie przyglądać się Haroldowi i upewnić się, że to po prostu ja w dzieciństwie czytałam za dużo slashu.
Do tego dowiedziałam się czegoś nowego o Louisie. Pisał bardzo dobre, prawdziwe teksty, przynajmniej z tego co mi się udało podejrzeć. Chłopcy zaśpiewali jeszcze kilka kawałków, równie dobrych jak ten pierwszy. Zayn wykrakał – stawałam się fanką One Direction, wbrew sobie, ale jednak. Dobrze wiedziałam, że teraz te ich piosenki będą mnie prześladować, ale na to nic nie mogłam poradzić.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę coś zjeść. – moje rozmyślania przerwał Lou.
- Znowu? – spytał niepewnie Malik, odkładając słuchawki na konsolę.
- Tak. A co w tym złego? – uśmiechnął się niewinnie szatyn, mrużąc oczy. – Hazza, Magda, zabieram was ze sobą do kuchni, a wy…. – zwrócił się do reszty - …. Zostajecie i trochę posprzątacie.
- Powiedziałem, że nie jestem twoją służącą! – wrzasnął Liam.
- To był żart Li, róbcie co chcecie. Tylko wara od mojej plazmy. – odkrzyknął Lou, wychodząc z pokoju. Pociągnęłam Hazzę za rękę i wyszliśmy za nim.
Kuchnię widziałam po raz pierwszy, ale zdecydowanie była inna niż reszta domu: z jednej strony nowoczesna, ale też jasna, przestrzenna, jednym słowem przytulna. Urządzona w srebrno- białej kolorystyce, w stylu wyspowym. Louis sprawnie podszedł do lodówki, wyciągnął z niej wszystko, co było potrzebne do zrobienia kanapek, a potem oparł ręce na biodrach, typowo kobiecym ruchem, zastanawiając się.
- Co robimy? – Harry wypowiedział moje myśli na głos.
- Łapcie co wam się podoba i zrobimy sos do kanapek.
- Za trudne dla ciebie. – osądził wesoło Harry, na co Lou posłał mu spojrzenie : „Siedź cicho i mnie nie ośmieszaj przy dziewczynie”. – Oj, dobra, pomogę.
- No, przecież po coś cię tu zaciągnąłem.
- A myślałem, że chcesz mi się oświadczyć…- Styles oparł się o szafki i wymownie spojrzał w niebo. Kochałam jak się tak wydurniali.
- Och, kochanie, nie przy ludziach… Mrauu, Styles, zabieraj dupę, bo nie mogę się przez ciebie skupić.
- Dobra, poczekam…. – westchnął teatralnie loczek.
Miałam naprawdę spore trudności ze skupieniem się na posmarowaniu tostów masłem, a wszystko przez tych dwóch, którzy co jakiś czas żartobliwie się smyrali albo robili pojedynek na śmieszne teksty. Ja za to ciągle łapałam się na tym, że patrzę na Louisa o wiele za często, jednakże tłumaczyłam to sobie jego barwną osobowością.
Absorbował uwagę wszystkich, to czemu nie miałby absorbować mojej? Był najmniejszy, najgłośniejszy i wszędzie było go pełno. Lubiłam go. Zwyczajnie lubiłam.
- Hazzzuś? – odezwał się po chwili Lou słodkim głosem. – Weź skocz po majonez, jest za mało.
- Jak coś chcesz, to Hazzzuś a normalnie Haroldzie, no wiesz! – zaśmiał się Curly, tupiąc nogą jak rasowa Paris Hilton, kiedy ojciec jej odciął kartę kredytową.
- Oj, nie marudź, tylko patatajaj…
- Jestem dla ciebie za dobry. – stwierdził cicho loczek. – Wisisz mi spacer w deszczu.  – dodał patrząc za okno. Ciepły, jesienny deszcz bębnił w szyby, pozostawiając na nich różnorakie zamazgi.
- Weź parasol!
- Nie. Zaraz wracam, bądźcie grzeczni….. – mrugnął do mnie porozumiewawczo i już go nie było. Przebiegł szybko żwirową alejkę i zniknął za bramą rezydencji.
- Są tu jakieś sklepy w ogóle? Bez obrazy, ale mieszkasz w lesie! – zwróciłam się do Louisa, który był do mnie odwrócony plecami, majstrując coś przy kanapkach. Zauważyłam, że układał je zwinnie na talerzyku, tak że tworzyły warstwową kompozycję.
- Wolę określenie „w parku”. Las to nie jest, bez wyolbrzymiania proszę.
- Dobra, w parku. – ustąpiłam – Ale i tak wszędzie masz daleko.
- Nie jest tak źle. Wiesz, w sumie Harry poszedł skrótem, to nie będzie więcej niż dziesięć minut drogi. TAK, nie zgadniesz, ale obok jest TESCO i nawet Galeria.
- Ja tam widzę tylko drzewa….
- To jasne. Na ogół widać stąd drzewa, nudne co?
- Niekoniecznie. Ja tam lubię zieleń i przyrodę. Chciałabym mieszkać w takim miejscu, nie bajeruję.
- Wiem. Każde miejsce ma swoje uroki, internat pewnie też.
- Nie przesadzajmy, internat kojarzy mi się nienajlepiej. – orzekłam zgodnie z prawdą.
- Ja tam nie wiem, ale chłopaki nigdy nie narzekali na szkołę. – na jego twarzy pojawił się cień zwykłego uśmiechu.
- A ty?
- Ja? Nie wiem, raczej nie…. – uciął krótko. Znowu unikał tematu. – Chodź tu i pomóż mi z sosem, zanim Harry wróci i stwierdzi, że nic pożytecznego nie robimy. Westchnęłam cicho, nie wiedziałam jak zmusić go do rozmowy na ten temat. Byłam natrętna, ale to mi się naprawdę nie podobało. Może go wywalili ze studiów? Za imprezy, kobiety, narkotyki, cokolwiek? Problem w tym, że Lou na takiego nie wyglądał. Raczej nie.
- OK. Nie umiesz mąki rozmieszać, ofermo, daj. – nieśmiało podeszłam bliżej i zabrałam mu łyżkę. Od razu się odsunął, nie pozwalając na nawet minimalne dotknięcie między nami. Zaczęłam mieszać wszystkie składniki, a Louis zaparzył herbatę. Z salonu doszły do nas niezidentyfikowane okrzyki pozostałych, którym widocznie znudziło się siedzenie na górze.
- Grają w FIFĘ. Zaraz usłyszysz dokładnie…- pstryknął palcami. Rzeczywiście, Zayn wrzeszczał na Nialla coś o faulu. Pokręciłam głową. – To jak? – kontynuował Lou. – Mamy cię uważać teraz za swoją fankę czy jak?
- Żebyś wiedział. – oznajmiłam, odstawiając miskę na blat. – Macie całkiem dobre głosy. Satysfakcjonuje cię to?
- Nie. – stwierdził poważnie – Nie zdążyłaś wykonać mojego zadania, jak graliśmy.
- A ty o tym… Cóż, wydaje mi się, że jeszcze znajdzie się na to czas. Gotowe. – zakończyłam, podsuwając mu miskę z apetycznie wyglądającym sosem. – A, słuchaj, ogólnie to chciałam zapytać o coś jeszcze…- przypomniałam sobie. – Kim jest Miranda?
- To moja ciotka. Mieszka ze mną, bo mama mi nie ufa. – zdradził wesoło , choć lekko się usztywnił – A kiedy chłopaki są na uniwersytecie, muszę być blisko, bo musimy robić próby. A po drugie, nie umiem żyć bez tych wariatów. Ogólnie to jestem z Doncaster.
- Trochę daleko. Tak tylko byłam ciekawa. – dodałam, spuszczając wzrok. – W sumie czemu masz indywidualny tok? Jesteś podwójnym agentem FBI czy jak?
- Niestety nie. Też żałuję, zawsze chciałem być jak Bond. Nie mam czasu studiować, nawał pracy i to wszystko. A nie jestem tak zdolny, jak pozostali. – powiedział krótko. Nie chciałam wnikać, z moich informacji wyglądało to wręcz odwrotnie. Ale niech będzie. – Tak wybrałem, wszystko dla muzyki i wokół tego kręci się moje życie.
- Można i tak…- potaknęłam.
- To dobrze, że rozumiesz. Radzę ci jeszcze pomieszać ten sos, bo skamienieje. – wskazał głową na łyżkę. – Harry zaraz będzie z powrotem. – rzucił kontrolne spojrzenie na zegarek.
- Jak ja ci zaraz zamieszam! – nie wiedziałam co we mnie wstąpiło w tamtej chwili. Normalnie jakbym miała na ramieniu jakiegoś wrednego chochlika, szeptającego do ucha.
Nabrałam pełną łyżkę mąki z drugiej miseczki i zanim Lou zorientował się, co planuję – rzuciłam  w niego. Śmiesznie wyglądał, otrzepując się z białego proszku, który osiadł mu na włosach, twarzy i całym przodzie koszulki. Przetarł oczy tak, że pozostały mu dwie smugi wokoło, co nadało mu wyglądu niczego innego, jak pandy. Tylko bez czarnego. Myślałam, że się wkurzy, ale zareagował zupełnie odmiennie. Jego śmiech rozszedł się po pomieszczeniu, dźwięcznie niczym tysiące dzwoneczków.
- Ach tak? MI wojnę wypowiadasz? Źle się to dla ciebie skończy koleżanko! – zakomunikował mi. Rzucił szybkie spojrzenie na keczup, stojący obok. Wycelował we mnie, ale zdążyłam osłonić twarz ręcznikiem. Mimo tego i tak mi się dostało, a moje ciuchy nadawały się do natychmiastowego prania, jak nie do wywalenia. Jęknęłam, przeklinając go w myślach i chwyciłam za musztardę. Nie zamierzałam przegrać tej bitwy, trzeba było pomścić moje  świętej pamięci ubrania.
- Uważaj, z kim zadzierasz, Tomlinson.
- Grozisz mi? Mówiłem to samo, Collins.
Krążyliśmy wokół blatu, oddychając głośno i pokładając się ze śmiechu. Nie wiem kiedy nasza wojna przerodziła się w zabawę. Trafiłam go kilka razy, ale to ja byłam o wiele bardziej kolorowa dzięki wszystkiemu co wpadło w ręce tego świra.
- Ktoś tu zaraz przegra, moja droga…- powiedział niedbałym tonem.
- To miło, że już kapitulujesz, Lou. – odgryzłam się.
- Nic z tych rzeczy. – Jego groźba okazała się poważna. Stał bliżej miski z moim słynnym sosem, więc nie miałam nic do powiedzenia. Spojrzał na miskę z błyskiem w oku.
- Nie zrobisz tego, chłopczyku. – sprzeciwiłam się, z lekką paniką.
- Uwierz, że zrobię.
Chwycił ją w dłonie, obrócił na blacie, by chwilę później wyrzucić na mnie połowę zawartości misy. To już było wredne, bo naprawdę się starałam przyrządzić ten sos, ale jakoś nawet nie mogłam być na niego zła za to wszystko. Po tym jeszcze objął mnie w pasie ramionami, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Nie mogłam się nawet otrzeć z lepkiej breji.
W kuchni panował istny chaos, jak po przejściu tornada: podłoga oberwała najbardziej, tak więc łatwo można było się na niej poślizgnąć, a ściany upstrzone naszymi artystycznymi zawijasami z musztardy i keczupu, posypane mąką wymagały natychmiastowego czyszczenia. Miski, łyżki i kubki walały się wszędzie, na szczęście w stanie nienaruszonym. Aż dziw, że chłopcy nic nie słyszeli z salonu. Musieliśmy przecież ostro hałasować. Zapowiadały się wielkie porządki, ale my staliśmy w centrum tego wszystkiego, śmiejąc się jak idioci.
- Puścisz mnie wreszcie? – wyjąkałam między kolejnymi atakami śmiechu.
- Jak ładnie poprosisz, posprzątasz, dasz mi marchewkę i uznasz, że wygrałem…. To może tak.
- Nie za dużo? I co ty masz z tą marchewką?
- Absolutnie nic. To tylko kobieta mojego życia.
- Powodzenia w związku, ale teraz mnie już puść.
Tym razem posłuchał, a ja to wykorzystałam i palcami narysowałam mu pospiesznie królicze wąsy na policzkach.
- Teraz lepiej, króliczku. Twojej narzeczonej nie spodoba się chyba jednak ten image. – zachichotałam.
- Wręcz przeciwnie. Oj…- mina mu zrzedła na widok efektów naszej eskapady – Nie chcę krakać, ale Mira będzie wrzeszczeć.
- Sprzątamy. – zarządziłam. Bitwę oficjalnie wygrałam, teraz do roboty.
- Że co proszę>? Ty wygrałaś? Ja cię unieruchomiłem, poddałaś się! – powiedział, przechylając się przez blat i rzucając mi ścierkę, bym mogła się wytrzeć.
- To ty ustąpiłeś. Puściłeś mnie, a tym samym wygrałam, mam cię! – klasnęłam w ręce.  
- Powiedzmy, że był remis.

- Wyjątkowo się zgodzę.