wtorek, 7 kwietnia 2015

Od autorek: Siema ludziska! News z najnowszej chwili jest taki, że dostaniecie nowy rozdział. Nie tyle przypływ weny, bo te rzeczy powstały wieki temu. Postanowiłyśmy się podzielić tym co jest, bo tak się marnowało w jakimś folderze. No to enjoy. Odświeżmy stare dobre czasy w związku z tym wszystkim co się ostatnio porobiło. :)



Rozdział 12

Wkrótce po tym, jak Louis do nas wrócił, zadzwonił domofon, zwiastujący przybycie reszty One Direction. Czyli próba. Mira krzyknęła z dołu, że odbierze, tak więc nasza trójka wróciła do studia, czekając. Lou nie mówił wiele, a Niall zajął się ustawianiem mikrofonów, zaciągając mnie do pomocy, choć nie miałam o tym pojęcia. Chłopak pokazał mi, pod jakim kątem musi być to rozstawione, żeby odpowiednio zbierało dźwięk. Kiedy skończyliśmy, podłączyliśmy wszystko do prądu. Nie powiem, łatwe to wszystko nie było, biorąc pod uwagę to, że każdy kabel musiał być podłączony do swojego gniazdka, nie gdzie indziej.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do środka weszli trzej zapominalscy. Harry i Zayn przywitali się z Louisem, natomiast Liam wszedł na końcu niosąc tacę z ciastkami, miseczkami budyniu z bitą śmietaną i kilka szklanek soku. Postawił to wszystko na stoliku, obserwowany przez Lou.
- Payne, od kiedy to jesteś moją służącą? – zapytał.
- Od nigdy, nie jestem samobójcą…..- zaśmiał się Li, biorąc swoją porcję. – Mira nas złapała i kazała to zanieść. Jak wszystkiego nie zjemy, to sprzątamy garaż.
- OK., nie chcecie wiedzieć, co jest w garażu. Jeść. – zarządził Tomlinson. – Ale z drugiej strony żałuję Payne, że nie posprzątasz mi szafy….
- Powtórzę Louis: nie jestem samobójcą.
- Aż tak źle? – spytałam, opierając się o ramię Liama i biorąc miseczkę z budyniem czekoladowym. Moim ulubionym. Rozmieszałam go, tak, żeby połączył się z bitą śmietaną.
- Wiesz… Louis naprawdę jest upośledzony, jeśli idzie o sprzątanie.
- Może, Liam jest za to upośledzony gdzie indziej….. – odpowiedział mu rykoszetem Lou.
- Nie chcę wiedzieć.
- Dobra decyzja. – wtrącił się loczek, który cichaczem ulokował się tuż obok mnie. Nie zauważyłabym, gdyby jego włosy nie łaskotały mnie w ramię. ;)
- Miło to słyszeć. Czy w końcu wszystko macie? – zapytałam – Nie będziecie już kursować do domów?
- A co tak się chcesz nas pozbyć? – żartował Hazza. – Co tu się działo, jak nas nie było?
- Nie chcę się was pozbyć, tylko ominęła was niezła zabawa.
- No, właśnie. Louis łaził po parapetach i balkonach…- ton Niall przypominał mi lekko ton skarżącego dziecka w przedszkolu. Liam przez chwilę miał oczy jak spodki, ale szybko się opanował.
- OK, nie dociekam co w was wstąpiło. Lou, rozumiem, że masz ADHD, ale balkony?
- Tato, nie panikuj. – Lou podszedł do Liama, zarzucając mu rękę na szyję. Śmiesznie zabrzmiał zwrot „Daddy” w odniesieniu do Payna, ale jak się dowiedziałam, wszyscy go tak nazywali, od początku. Może dlatego, że był najbardziej opiekuńczy i zrównoważony.
Posprzeczaliśmy się trochę wszyscy o te balkony i wszystko inne, jak zawsze, a potem chłopcy wzięli się ostro do roboty. Obserwowałam, jak przez pierwsze dziesięć minut sprawdzali brzmienie. Hazza, Lou, Zayn i Liam rozgrzewali głosy, śpiewając alfabet coraz wyżej, a Niall w tym czasie siedział z boku i przygrywał coś na gitarze. Wiedziałam, że gra – powiedział mi to już wcześniej, ale nie sądziłam, że na tyle dobrze, by nie rozstawać się z gitarą ani na krok. Ciekawość mnie zżerała… nie tylko ciekawość Horana, prędzej tego, jak brzmią wszyscy razem. Czułam się taka niewtajemniczona, jako jedyna w tym kraju nie mając pojęcia o ich muzyce. Ale teraz to się miało zmienić.
Zayn posłał mi uśmiech przechodząc obok.
- Podekscytowana? Zaraz dostąpisz zaszczytu o jakim marzą wszystkie nasze fanki – oficjalna zamknięta próba zespołu.!
- Malik, nie jestem jeszcze waszą fanką. Nie znam żadnej waszej piosenki, przecież wiesz.
- Na razie, kochana, na razie. – Pakistańczyk wyszczerzył się pewny swego. – Założę się, że szybko zmienisz zdanie.
- Rocka nie śpiewacie, to chyba nie zmienię. – nie ustępowałam.
- Wszyscy tak mówią. – machnął ręką chłopak. – Lecę do chłopaków. – powiedział, zawracając i zamykając drzwi po przejściu do akustycznej sali.
Usiadłam na obrotowym krześle za konsolą, niczego nie ruszając, bo Lou uprzednio wszystko ustawił na odpowiednią skalę. Patrzyłam jak się ustawiają: Liam stał lekko z przodu, razem z Harrym, a tuż za nimi Lou i Zayn, no i Niall siedzący na specjalnym krześle. Założyłam mikrofon na ucho, dzięki któremu mogłam śledzić ich próbę i oparłam się wygodnie, zamykając oczy.

Pierwsze dźwięki piosenki, którą zaczęli nawet mi się spodobały – miała delikatny wstęp, ale  rozkręcała się wraz z kolejnymi linijkami. Muzyka – co prawda typowy pop z naleciałościami rockowymi, ale nie wiedzieć czemu, to mi się podobało. Miało klimat i pasowało do mojego wyobrażenia o chłopakach. Tak ich widziałam: czarujących, uroczych, wiedzących co powiedzieć dziewczynom, żeby wariowały.
Bardzo podobał mi się głos Liama, który zaczynał oraz Hazzy, który śpiewał po nim. Nigdy bym nie pomyślała, że taki niewinny chłopak w loczkach, o dziecinnej twarzy może mieć tak głęboki i męski głos, z pozoru zupełnie doń niepasujący. Li był spokojny i opanowany, jego głos aż emanował stoickim spokojem. Co do Zayna, miał głos jak dzwon, - mocny, a do tego pozwalający na oszałamiające wysokie tony. Niall śpiewał po prostu ładnie, nie umiałam tego inaczej określić.
Louis… on natomiast mnie zaskoczył. Miał bardzo wysoki głos, jasne. Gdy mówił też było to słyszalne, ale kiedy zaczął swoją zwrotkę nie wiedziałam jak zareagować.  Opisałabym go jako oryginalny. Niepowtarzalny. Jedyny taki. I wbrew wszystkim możliwym opiniom, bardzo pasowało to do Louisa. Jednocześnie doskonale panował nad głosem, nie miał momentów zawahania czy słabszych. Nawet kiedy doszło do refrenu i byłam pewna, że to głos Zayna będzie wiodący, Tomlinson się wybijał. Byłam pod wrażeniem, bo sama nie potrafiłam śpiewać tak wysoko, a zarazem tak czysto. Na swój sposób odczułam dumę, że moi przyjaciele są tak utalentowani, czego nie można było kwestionować. Dobrze brzmieli razem, wszystkie ich odrębne walory łączyły się teraz w świetnie skomponowaną całość. Byli doskonali… ale to Louis mnie oczarował. Po raz kolejny.
Gdy skończyli, wszyscy zdjęli słuchawki a Lou i Niall przybili wysoką high five. Powoli się podniosłam i weszłam do ich oszklonego studia. Pierwszy przy mnie był Zayn, z zadziornym uśmiechem wykreowanym na przystojnej twarzy.
- I co? Zmieniasz zdanie, panno nieustępliwa?
- Hmm… może, może. Już się tak nie wymądrzaj. Przyznaję, że nieźli jesteście. – dodałam ugodowo. Louis niecierpliwie przegryzł dolną wargę.
- Nieźli? To nie X- Factor dziewczyno. – podszedł bliżej mnie, charakterystycznie dla siebie odgarniając grzywkę na bok.  – Podobało ci się, widzę!
- Co ty mi sugerujesz? Tomlinson, nie wmawiaj mi czegoś, czego nie powiedziałam!
- Ale tak myślisz, jestem dobry w… odgadywaniu emocji. – upierał się.
- Dobra, dobra, świetny tekst! To ostatni komplement jaki dziś ode mnie usłyszycie. Pasuje?- ustąpiłam, przewracając oczami ze zniecierpliwienia. Wszyscy spojrzeli na siebie zadowoleni.
- Jak najbardziej. Tekst jest Louisa…. – dodał Harry, patrząc na kolegę z …uwielbieniem? Nie, chyba raczej wyobraźnia płatała mi figle. Tak czy inaczej, Hazza stał obok Lou i wpatrywał się w niego, jak w obrazek, dopóki ten nie szturchnął go w żebra. Coś tu było… dziwne. Weird.  Zamierzałam uważnie przyglądać się Haroldowi i upewnić się, że to po prostu ja w dzieciństwie czytałam za dużo slashu.
Do tego dowiedziałam się czegoś nowego o Louisie. Pisał bardzo dobre, prawdziwe teksty, przynajmniej z tego co mi się udało podejrzeć. Chłopcy zaśpiewali jeszcze kilka kawałków, równie dobrych jak ten pierwszy. Zayn wykrakał – stawałam się fanką One Direction, wbrew sobie, ale jednak. Dobrze wiedziałam, że teraz te ich piosenki będą mnie prześladować, ale na to nic nie mogłam poradzić.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę coś zjeść. – moje rozmyślania przerwał Lou.
- Znowu? – spytał niepewnie Malik, odkładając słuchawki na konsolę.
- Tak. A co w tym złego? – uśmiechnął się niewinnie szatyn, mrużąc oczy. – Hazza, Magda, zabieram was ze sobą do kuchni, a wy…. – zwrócił się do reszty - …. Zostajecie i trochę posprzątacie.
- Powiedziałem, że nie jestem twoją służącą! – wrzasnął Liam.
- To był żart Li, róbcie co chcecie. Tylko wara od mojej plazmy. – odkrzyknął Lou, wychodząc z pokoju. Pociągnęłam Hazzę za rękę i wyszliśmy za nim.
Kuchnię widziałam po raz pierwszy, ale zdecydowanie była inna niż reszta domu: z jednej strony nowoczesna, ale też jasna, przestrzenna, jednym słowem przytulna. Urządzona w srebrno- białej kolorystyce, w stylu wyspowym. Louis sprawnie podszedł do lodówki, wyciągnął z niej wszystko, co było potrzebne do zrobienia kanapek, a potem oparł ręce na biodrach, typowo kobiecym ruchem, zastanawiając się.
- Co robimy? – Harry wypowiedział moje myśli na głos.
- Łapcie co wam się podoba i zrobimy sos do kanapek.
- Za trudne dla ciebie. – osądził wesoło Harry, na co Lou posłał mu spojrzenie : „Siedź cicho i mnie nie ośmieszaj przy dziewczynie”. – Oj, dobra, pomogę.
- No, przecież po coś cię tu zaciągnąłem.
- A myślałem, że chcesz mi się oświadczyć…- Styles oparł się o szafki i wymownie spojrzał w niebo. Kochałam jak się tak wydurniali.
- Och, kochanie, nie przy ludziach… Mrauu, Styles, zabieraj dupę, bo nie mogę się przez ciebie skupić.
- Dobra, poczekam…. – westchnął teatralnie loczek.
Miałam naprawdę spore trudności ze skupieniem się na posmarowaniu tostów masłem, a wszystko przez tych dwóch, którzy co jakiś czas żartobliwie się smyrali albo robili pojedynek na śmieszne teksty. Ja za to ciągle łapałam się na tym, że patrzę na Louisa o wiele za często, jednakże tłumaczyłam to sobie jego barwną osobowością.
Absorbował uwagę wszystkich, to czemu nie miałby absorbować mojej? Był najmniejszy, najgłośniejszy i wszędzie było go pełno. Lubiłam go. Zwyczajnie lubiłam.
- Hazzzuś? – odezwał się po chwili Lou słodkim głosem. – Weź skocz po majonez, jest za mało.
- Jak coś chcesz, to Hazzzuś a normalnie Haroldzie, no wiesz! – zaśmiał się Curly, tupiąc nogą jak rasowa Paris Hilton, kiedy ojciec jej odciął kartę kredytową.
- Oj, nie marudź, tylko patatajaj…
- Jestem dla ciebie za dobry. – stwierdził cicho loczek. – Wisisz mi spacer w deszczu.  – dodał patrząc za okno. Ciepły, jesienny deszcz bębnił w szyby, pozostawiając na nich różnorakie zamazgi.
- Weź parasol!
- Nie. Zaraz wracam, bądźcie grzeczni….. – mrugnął do mnie porozumiewawczo i już go nie było. Przebiegł szybko żwirową alejkę i zniknął za bramą rezydencji.
- Są tu jakieś sklepy w ogóle? Bez obrazy, ale mieszkasz w lesie! – zwróciłam się do Louisa, który był do mnie odwrócony plecami, majstrując coś przy kanapkach. Zauważyłam, że układał je zwinnie na talerzyku, tak że tworzyły warstwową kompozycję.
- Wolę określenie „w parku”. Las to nie jest, bez wyolbrzymiania proszę.
- Dobra, w parku. – ustąpiłam – Ale i tak wszędzie masz daleko.
- Nie jest tak źle. Wiesz, w sumie Harry poszedł skrótem, to nie będzie więcej niż dziesięć minut drogi. TAK, nie zgadniesz, ale obok jest TESCO i nawet Galeria.
- Ja tam widzę tylko drzewa….
- To jasne. Na ogół widać stąd drzewa, nudne co?
- Niekoniecznie. Ja tam lubię zieleń i przyrodę. Chciałabym mieszkać w takim miejscu, nie bajeruję.
- Wiem. Każde miejsce ma swoje uroki, internat pewnie też.
- Nie przesadzajmy, internat kojarzy mi się nienajlepiej. – orzekłam zgodnie z prawdą.
- Ja tam nie wiem, ale chłopaki nigdy nie narzekali na szkołę. – na jego twarzy pojawił się cień zwykłego uśmiechu.
- A ty?
- Ja? Nie wiem, raczej nie…. – uciął krótko. Znowu unikał tematu. – Chodź tu i pomóż mi z sosem, zanim Harry wróci i stwierdzi, że nic pożytecznego nie robimy. Westchnęłam cicho, nie wiedziałam jak zmusić go do rozmowy na ten temat. Byłam natrętna, ale to mi się naprawdę nie podobało. Może go wywalili ze studiów? Za imprezy, kobiety, narkotyki, cokolwiek? Problem w tym, że Lou na takiego nie wyglądał. Raczej nie.
- OK. Nie umiesz mąki rozmieszać, ofermo, daj. – nieśmiało podeszłam bliżej i zabrałam mu łyżkę. Od razu się odsunął, nie pozwalając na nawet minimalne dotknięcie między nami. Zaczęłam mieszać wszystkie składniki, a Louis zaparzył herbatę. Z salonu doszły do nas niezidentyfikowane okrzyki pozostałych, którym widocznie znudziło się siedzenie na górze.
- Grają w FIFĘ. Zaraz usłyszysz dokładnie…- pstryknął palcami. Rzeczywiście, Zayn wrzeszczał na Nialla coś o faulu. Pokręciłam głową. – To jak? – kontynuował Lou. – Mamy cię uważać teraz za swoją fankę czy jak?
- Żebyś wiedział. – oznajmiłam, odstawiając miskę na blat. – Macie całkiem dobre głosy. Satysfakcjonuje cię to?
- Nie. – stwierdził poważnie – Nie zdążyłaś wykonać mojego zadania, jak graliśmy.
- A ty o tym… Cóż, wydaje mi się, że jeszcze znajdzie się na to czas. Gotowe. – zakończyłam, podsuwając mu miskę z apetycznie wyglądającym sosem. – A, słuchaj, ogólnie to chciałam zapytać o coś jeszcze…- przypomniałam sobie. – Kim jest Miranda?
- To moja ciotka. Mieszka ze mną, bo mama mi nie ufa. – zdradził wesoło , choć lekko się usztywnił – A kiedy chłopaki są na uniwersytecie, muszę być blisko, bo musimy robić próby. A po drugie, nie umiem żyć bez tych wariatów. Ogólnie to jestem z Doncaster.
- Trochę daleko. Tak tylko byłam ciekawa. – dodałam, spuszczając wzrok. – W sumie czemu masz indywidualny tok? Jesteś podwójnym agentem FBI czy jak?
- Niestety nie. Też żałuję, zawsze chciałem być jak Bond. Nie mam czasu studiować, nawał pracy i to wszystko. A nie jestem tak zdolny, jak pozostali. – powiedział krótko. Nie chciałam wnikać, z moich informacji wyglądało to wręcz odwrotnie. Ale niech będzie. – Tak wybrałem, wszystko dla muzyki i wokół tego kręci się moje życie.
- Można i tak…- potaknęłam.
- To dobrze, że rozumiesz. Radzę ci jeszcze pomieszać ten sos, bo skamienieje. – wskazał głową na łyżkę. – Harry zaraz będzie z powrotem. – rzucił kontrolne spojrzenie na zegarek.
- Jak ja ci zaraz zamieszam! – nie wiedziałam co we mnie wstąpiło w tamtej chwili. Normalnie jakbym miała na ramieniu jakiegoś wrednego chochlika, szeptającego do ucha.
Nabrałam pełną łyżkę mąki z drugiej miseczki i zanim Lou zorientował się, co planuję – rzuciłam  w niego. Śmiesznie wyglądał, otrzepując się z białego proszku, który osiadł mu na włosach, twarzy i całym przodzie koszulki. Przetarł oczy tak, że pozostały mu dwie smugi wokoło, co nadało mu wyglądu niczego innego, jak pandy. Tylko bez czarnego. Myślałam, że się wkurzy, ale zareagował zupełnie odmiennie. Jego śmiech rozszedł się po pomieszczeniu, dźwięcznie niczym tysiące dzwoneczków.
- Ach tak? MI wojnę wypowiadasz? Źle się to dla ciebie skończy koleżanko! – zakomunikował mi. Rzucił szybkie spojrzenie na keczup, stojący obok. Wycelował we mnie, ale zdążyłam osłonić twarz ręcznikiem. Mimo tego i tak mi się dostało, a moje ciuchy nadawały się do natychmiastowego prania, jak nie do wywalenia. Jęknęłam, przeklinając go w myślach i chwyciłam za musztardę. Nie zamierzałam przegrać tej bitwy, trzeba było pomścić moje  świętej pamięci ubrania.
- Uważaj, z kim zadzierasz, Tomlinson.
- Grozisz mi? Mówiłem to samo, Collins.
Krążyliśmy wokół blatu, oddychając głośno i pokładając się ze śmiechu. Nie wiem kiedy nasza wojna przerodziła się w zabawę. Trafiłam go kilka razy, ale to ja byłam o wiele bardziej kolorowa dzięki wszystkiemu co wpadło w ręce tego świra.
- Ktoś tu zaraz przegra, moja droga…- powiedział niedbałym tonem.
- To miło, że już kapitulujesz, Lou. – odgryzłam się.
- Nic z tych rzeczy. – Jego groźba okazała się poważna. Stał bliżej miski z moim słynnym sosem, więc nie miałam nic do powiedzenia. Spojrzał na miskę z błyskiem w oku.
- Nie zrobisz tego, chłopczyku. – sprzeciwiłam się, z lekką paniką.
- Uwierz, że zrobię.
Chwycił ją w dłonie, obrócił na blacie, by chwilę później wyrzucić na mnie połowę zawartości misy. To już było wredne, bo naprawdę się starałam przyrządzić ten sos, ale jakoś nawet nie mogłam być na niego zła za to wszystko. Po tym jeszcze objął mnie w pasie ramionami, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Nie mogłam się nawet otrzeć z lepkiej breji.
W kuchni panował istny chaos, jak po przejściu tornada: podłoga oberwała najbardziej, tak więc łatwo można było się na niej poślizgnąć, a ściany upstrzone naszymi artystycznymi zawijasami z musztardy i keczupu, posypane mąką wymagały natychmiastowego czyszczenia. Miski, łyżki i kubki walały się wszędzie, na szczęście w stanie nienaruszonym. Aż dziw, że chłopcy nic nie słyszeli z salonu. Musieliśmy przecież ostro hałasować. Zapowiadały się wielkie porządki, ale my staliśmy w centrum tego wszystkiego, śmiejąc się jak idioci.
- Puścisz mnie wreszcie? – wyjąkałam między kolejnymi atakami śmiechu.
- Jak ładnie poprosisz, posprzątasz, dasz mi marchewkę i uznasz, że wygrałem…. To może tak.
- Nie za dużo? I co ty masz z tą marchewką?
- Absolutnie nic. To tylko kobieta mojego życia.
- Powodzenia w związku, ale teraz mnie już puść.
Tym razem posłuchał, a ja to wykorzystałam i palcami narysowałam mu pospiesznie królicze wąsy na policzkach.
- Teraz lepiej, króliczku. Twojej narzeczonej nie spodoba się chyba jednak ten image. – zachichotałam.
- Wręcz przeciwnie. Oj…- mina mu zrzedła na widok efektów naszej eskapady – Nie chcę krakać, ale Mira będzie wrzeszczeć.
- Sprzątamy. – zarządziłam. Bitwę oficjalnie wygrałam, teraz do roboty.
- Że co proszę>? Ty wygrałaś? Ja cię unieruchomiłem, poddałaś się! – powiedział, przechylając się przez blat i rzucając mi ścierkę, bym mogła się wytrzeć.
- To ty ustąpiłeś. Puściłeś mnie, a tym samym wygrałam, mam cię! – klasnęłam w ręce.  
- Powiedzmy, że był remis.

- Wyjątkowo się zgodzę.

środa, 25 września 2013

Info

Przepraszam. Jestem w dole psychicznym. Chyba nic już z tego nie będzie. Naprawdę nie chodzi o wenę, ale sobie nie radzę. Może jeszcze coś tu dodam, bo mam napisane parę rozdziałów, ale... powoli wątpię w to wszystko. Przepraszam.

wtorek, 17 września 2013

Rozdział 11

Od Autorek: Znowu, znowu... znowu nawaliłam. Miałam dodawać regularnie, ale jakoś ciężko mi się ostatnio pozbierać. I, szczerze mówiąc, rozważam zawieszenie bloga, bo i tak nikt tego nie czyta. Ale na razie jeszcze coś na dodam ;)


Give In To Me

Tego dnia wszystkie zajęcia dłużyły się niemiłosiernie, jakby na złość i żeby popsuć mój dobry humor. Nie ukrywałam, spieszyło mi się do domu Louisa, chciałam znowu poczuć się jak dziecko, rzucając żelkami i jedząc nutellę, czy coś tam. To wszystko było takie beztroskie, zupełnie jak z czasów przedszkola,… a przy dziewczynach bałabym się aż tak otworzyć. 
Nie miałam dziś zajęć z literatury angielskiej, ale była za to matma, na której rysowałam z Hazzą samolociki i tym podobne. Liam co chwilę szeptał nam, żebyśmy się zamknęli i zaczęli słuchać, bo on zamierza coś zrozumieć. Było to jednak bezcelowe, bo moje podejście do matmy było identyczne, jak Harolda – Nie rozumiem, po cholerę mi to…. Mam inne zajęcia.
Może i gdybym zaczęła uważać na lekcjach, coś by się poprawiło, ale chyba mi się nie chciało. W ostateczności mogłam zmusić Louisa by mi tłumaczył.  Właśnie, Lou… od wczoraj dość często jak na jeden dzień pojawił się w moich myślach, w różnych obrazkach – czy to walka na żelki, czy choćby zwykła wspólna „nauka”.  Nic w jego kwestii nie było jasne i to mnie dobijało. Ten chłopak był wielką zagadką (no dosłownie nawet nie taką wielką). Jeszcze nie spotkałam się z sytuacją, że ktoś gada o wszystkim byle nie o sobie. A Louis i jego przemyślenia na temat seksu grzechotników wczoraj, to już było istne mistrzostwo w zmianie tematu. Nie chciałam być niegrzeczna czy irytująca, ale ta niewiedza mnie niepokoiła. Sama nie wiedziałam, czemu i co się dzieje. Przeczucie? Obawa, że …. że co? No, właśnie. Nie było powodów do obaw.
Ostatnie chwile popołudnia postanowiłam spędzić inaczej niż zawsze, tzn. wyjść na mały spacer po obszernym dziedzińcu który aż się o to prosił. Było pusto i cicho, doprawdy dziwiłam się ludziom, że wolą spędzać przerwy w tym szkolnym zaduchu, zamiast aktywnie. Owinęłam twarz szalikiem i nie patrząc szczególnie pod nogi, ruszyłam wzdłuż alei długich arkad szkolnych. To był dosłownie moment, nie miałabym czasu na reakcję, nawet z dobrym refleksem, którego mi brakowało. Poczułam szarpnięcie do tyłu i stanęłam oko w oko z Tessą, która przyciskała mnie do ściany. Za jej ramieniem dostrzegłam Cathy. Obie patrzyły na mnie jak na owada, który zaraz zginie. Nie, żebym była jakimś specem, ale to nie wróżyło nic dobrego.
- Co wy robicie? Możesz mnie puścić?! – powiedziałam pierwsze, co mi wpadło do głowy.
- Nie tak szybko, księżniczko. – prychnęła pogardliwie Tessa.  A to żmija. Szarpnęła mnie trochę mocniej.- Najpierw kilka reguł.
- Naćpałaś się?! Co ty pierdolisz? Cathy, czemu jej pomagasz?
- Czemu? – Cat przystąpiła do przodu, wyjmując ręce z kieszeni. – Czemu? Ty to powinnaś wiedzieć! Myślałam, że jesteśmy koleżankami, a ty nawet nie możesz mi powiedzieć jacy są?! Nie mówisz nic! Nie dzielisz się nimi, choć wiesz dobrze, że wszystkie tu za nimi szalejemy. To samolubne moja droga, albo… chcesz coś przed nami ukryć! Chcesz ich na własność, a my do tego nie dopuścimy! Nie masz nic, czego my także byśmy nie miały!
- O co wam do cholery chodzi? – nie rozumiałam. Wyszarpnęłam jedno ramię z uścisku Tessy. Niech sobie nie myślą, że będę bierna. Nigdy nie byłam.
- O to, że masz przestać! Po prostu daj im spokój! Nie są twoją własnością, no.
- Dobrze wiem, że nie są! Ale nic wam do tego z kim się zadaję!
- No, nie wiem… jeśli chodzi o One Direction, wszystko ulega zmianie…- powiedziała ostro Cathy.
- Głupoty. Nie macie poważniejszych problemów, czy coś? Coś brałyście?
- Nie, ale radzę ci się nie wymądrzać, bo możesz tego bardzo pożałować. – wysyczała Tess. Tak. Wysyczała.
- Grozisz mi?
- Nie mówię nic otwarcie, skąd. Ale wypadki chodzą po ludziach, nie Cathy?
- Oczywiście, Tessa. Już my coś o tym wiemy. – potwierdziła moja współlokatorka, niczym klon „tej złej”. I sama tą złą była.
- Wiecie co… ja się z tego wypisuję, psycholki z was. – stwierdziłam i próbowałam się wycofać z uniesionymi ku górze rękami. – Zajmijcie się same swoimi problemami, tak będzie najlepiej. Idźcie na terapię, czy coś! I dajcie mi i chłopakom spokój.
- O, jakie to słodkie… o nich się nie martw słońce, w końcu to nasi przyszli mężowie, ich za nic nie skrzywdzimy. – Cathy złapała mnie za łokieć, by mnie zatrzymać. Spojrzałam jej prosto w oczy. – Ale ty… nie jesteś potrzebna. Pamiętaj o tym.
Powiedziawszy to, zostawiły mnie pod tymi arkadami i zniknęły gdzieś w zachodnim skrzydle. Przez chwilę stałam tak, nie wiedząc, co z tym zrobić. Świetnie, dwie psychofanki właśnie mi zagroziły śmiercią. Codziennie się słyszy takie coś, norma…. No, właśnie, kurczę, wcale nie. Tylko czy odważyłyby się coś mi zrobić? Pewnie tak. Do czego jest zdolna szaleńczo zakochana kobieta, to każdy wie. A im jest ich więcej, tym trudniej się wydostać z pułapki. Nie zamierzałam zrywać w żaden sposób znajomości z chłopakami, bo tylko ich mogłam tu nazwać przyjaciółmi. Tylko z nimi mogłam się dobrze bawić. A głupie pogróżki zamierzałam puścić mimo uszu.
Ogarnęłam się, tak, żeby nikt nie zobaczył mojego rozdrażnienia emocjonalnego i ruszyłam na parking, gdzie zapewne czekali na mnie muzycy gotowi do wizyty u Louisa. To mimo wszystko pozwalało mi zapomnieć o doznanej przed chwilą przykrości ze strony dziewczyn. I taki był plan… nie myśleć o tym, tylko skupić się na rzeczach przyjemnych.
Srebrny Mercedes Liama stał zaparkowany tam gdzie zwykle, a chłopaki siedzieli już w środku, ale z otwartymi oknami. Z radia leciała piosenka The Script „Nothing”, którą bardzo lubiłam. Za kierownicą  nie siedziała jednak Li, tylko Zayn, co zauważyłam podchodząc.
- Co, zmiana szofera?
- No, widzisz. My się wszystkim dzielimy, to musi być miłość! – westchnął teatralnie Zayn, odwracając się do innych, stłoczonych z tyłu.
- Bezapelacyjnie, tylko zastanawiam się , gdzie wy musicie pojechać, żeby wam ślubu udzielili, kochani. – podsunęłam w żartach. Wszyscy się uśmiechnęli.
- To chyba jednak nie będzie konieczne, pozostańmy na etapie dzielenia się.
- Tak, bo my jesteśmy idealni. – dodał Harry.
- To jutro ja prowadzę, panowie idealni. – postanowiłam i czekałam na reakcję ogółu.
Chłopcy spojrzeli po sobie i skinęli głowami.
- Dobra. – zaakceptował to Liam. – Tylko jak mi auto porysujesz, to się zemszczę.
- Bez obaw, on to powtarza wszystkim. – szepnął do mnie Hazza.
- I niech zgadnę, nikogo jeszcze nie zabił… - odgadłam, opierając się o maskę auta.
- Dokładnie. Liam tylko się odgraża, jest za dobry, nawet komara nie umie zabić, a jak już to zrobi to przeprasza inne komary, że pozbawił je członka ich komarzej społeczności.
- Styles, jak zaraz się nie zamkniesz, to zaraz wyjdę z tobą poza groźby! – usłyszeliśmy zirytowany głos Payna z samochodu. – Wsiadacie czy zostajecie?
- Już, wsiadamy mamo. – wymieniłam z Harrym figlarne spojrzenie i oboje wsunęliśmy się do tyłu. Drogę do leśnej rezydencji spędziłam gadając z Niallem o zajęciach i szkole – chyba po raz pierwszy był taki chętny do rozmów na ten temat.


Kiedy Zayn zatoczył koło na rondzie, wysiadłam jak pierwsza, trzaskając drzwiami, by zrobić Payne’ owi na złość. Lubiłam się z nimi przekomarzać, a Li bardzo fajnie wyglądał, kiedy był zdenerwowany. Na ganku poczekałam jednak na resztę, bo dom Louisa jak dla mnie trochę jeszcze przerażał ogromem i nie czułam się w nim pewnie, nie mając za sobą czwórki tudzież piątki kolegów.
- Hej, nie wiem jak wy, ale ja nie mam swoich nut…. – stwierdził po chwili Liam, patrząc na resztę. Zayn i Harry pacnęli się w czoła, a Niall wyszczerzył, dumnie potrząsając kartkami papieru.
- Ja tam mam. Ale z was sieroty.
- Horan, cicho siedzieć! – Zayn wymownie przewrócił oczami. – Rozumiem, że się cofniemy po nasze rzeczy, co chłopaki?
- No, chyba. Niall, Maddie, wy tam możecie już iść. My zaraz wrócimy…- dodał uspokajająco Hazza. Spojrzałam na Nialla uśmiechniętego od ucha do ucha.
- Co się szczerzysz? Prowadź. – zaśmiałam się cicho. Pozostała trójka cofnęła się do auta.
Niall przepuścił mnie przodem, obszerny półokrągły hol był pusty i tak cichy, że rozniosło się po nim echo otwieranych drzwi. Po chwili usłyszeliśmy jednak znajomy stukot obcasów na lakierowanej powierzchni i zza drzwi wyjrzała Miranda.
- Witam was dwoje…  Niemożliwe, reszta się uczy, czy jak, że ich nie ma? – zironizowała. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu jaka była dostojna. Plecy miała wyprostowane, głowę uniesioną, niczym typowa arystokratka. Była bez wątpienia piękną kobietą, ale nie mogłam ciągle wyśledzić, kim była dla Louisa. Bo, że kimś była, to raczej więcej niż pewne. Ale matką? Szczerze wątpiłam, podobieństwo bardzo znikome, w sumie żadne.
- Coś ty. Reszta szuka swoich tekstów i nut, mamy próbę. – znudzonym tonem ciągnął Niall.
- Ach tak, Louis coś wspominał. Choć wczoraj wam się próba chyba niezbyt udała, co? Nie słyszałam muzyki.
- No, wczoraj się uczyliśmy.
- Rozumiem, „uczyliście”. – wymownym gestem pokazała Miranda. Zaczynałam ją naprawdę lubić. – Jak żyję, nie widziałam ich z książką do czegokolwiek. Masz na nich chyba dobry wpływ, kochana. – zwróciła się do mnie. Weszliśmy w głąb domu.
- Kiedyś muszą zacząć…. – podsumowałam tylko.
- No, to zaczęliśmy. Gdzie Lou? – zniecierpliwił się blondyn.
- W studiu, wiesz gdzie iść. – machnęła ręką Mira, a Niall zrobił minę w stylu „nie jestem dzieckiem”. – Ja muszę zająć się swoimi sprawami, miłej próby dzieciaki. Jak chcecie kawy, herbaty, albo czegoś to czujcie się jak u siebie.
Kiedy weszła na górę Niall spojrzał na mnie wyczekująco.
- Daj się namówić na coś do picia. – szepnął, podnosząc wzrok.
- Jak już się upierasz przy swoim, to zrób mi herbatę. – uśmiechnęłam się.
- Ja się nie upieram, tylko proponuję.
-To ja nie chcę nic!
- No, ej….
- Ta, już widzę jak to się nie upierasz. – zachichotałam. – Idź już, znajdę sama to studio.
- Włącz GPS’ a, jak się zgubisz, to cię namierzymy z Louisem.

- Ha ha ha , jaki ty zabawny… - tym razem powstrzymałam uśmiech.

***
Mimo obaw Horana, nietrudno było znaleźć studio nagraniowe. No i jak już je znalazłam, to byłam w szoku. Nigdy nie przypuszczałam, że nawet będąc gwiazdą, można mieć w domu coś tak wypasionego. Podejrzewałam raczej, że będzie to jakiś pokój, przeznaczony do prób, w którym chłopaki spędzali czas, pisząc i ćwicząc. Surprise, Magda. Geniusz.
Otworzyłam obite lśniącym materiałem drzwi i wsunęłam się do obszernego pomieszczenia- bez okien, lecz jasnego, głównie za sprawą wszechobecnego dobrego oświetlenia. Podzielone na dwie części, ta mniejsza ograniczała się do i tak sporego pomieszczenia do tzw. „obserwacji”, znajdowały się tu wszystkie techniczne urządzenia, kabelki i tym podobne, na których się nie znałam. Przyciski we wszystkich znanych mi kolorach kontrastowały ze sobą na łukowatej konsoli, zajmującej dobre 5 metrów.
W drugiej części, usytuowanej za szklaną, szczelną, niemal krystaliczną szybą było o wiele więcej miejsca, pomimo znajdującej się tam dużej ilości sprzętu, głośników i wiszących mikrofonów. Profesjonalnie. Chłopcy lubili mieć wszystko na swoim miejscu, jeśli chodziło o pracę, to rzucało się w oczy.
Louisa zobaczyłam od razu po wejściu do pierwszego pokoju. Siedział za szklaną szybą, miał słuchawki na uszach i czegoś słuchał, jednocześnie śledząc tekst, który leżał przed nim. Był skulony w fotelu, tak, że wydawał się jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości. Kiedy zobaczył, że mu się przyglądam, opuścił słuchawki na szyję i się podniósł. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie czerwony sweterek, a mi było tu za gorąco nawet w mojej cienkiej bluzie.
- Hej. – powitał mnie, podchodząc. – Sama?
- Nie. Niall gdzieś się zgubił z reszta zapomniała tekstów.
- Jak co drugi dzień, można z nimi zwariować. – wzruszył ramionami chłopak. Kiedy tak stał obok mnie zdałam sobie sprawę, że jest mojego wzrostu, naprawdę niewysoki. Kiedy się uśmiechnął, jego twarz pojaśniała.
- Bym ich na twoim miejscu wypatroszyła za zapominalstwo.
- Nie jestem od nich lepszy i dlatego tak nie zrobię. – zripostował. – Ja mam wszystko na miejscu, nie da się zapomnieć czegoś w swoim domu.
- Never say never. Hmm…- zamyśliłam się – Ty znowu w swetrze?
- Taki mam styl, nie próbuj kwestionować. – dodał miło, ale bez uśmiechu. – Zaraz powiem, że ty znowu w mundurku…
- To nie jest śmieszne. Tą szmatą to podłogę wycierać jedynie można, do innych rzeczy się nie nadaje. – spojrzałam krytycznie na szkolną marynarkę, po czym ją zdjęłam.
- Jak nie masz co z nią zrobić, to podrzuć Mirandzie, na pewno się ucieszy z nowej szmatki.
- Nie bądź taki dowcipny, Tomlinson. Żebym ja ci zaraz czymś podłogi nie wytarła. – orzekłam, przechodząc do studia za szybą. Nigdy nie byłam po tej stronie, mimo że w liceum często miałam praktyki w radiu, gazetach i różnych instytucjach.
- Odkryj swoje powołanie, proszę… - kontynuował szatyn.
- Już odkryłam. Praca z niezrównoważonymi psychicznie dziećmi. – ucięłam, pokazując mu język.
Może i chciał się ze mną dalej wykłócać, ale wrócił Niall z napojami, które postawił obok konsoli.
- Horan, mówiłem, nie obok konsoli, bo jak rozlejesz, to będziesz naprawiał. – lakonicznie stwierdził Lou, obejmując się ramionami. Blondyn tylko to zignorował i podał mi szklankę herbaty, która rozkosznie grzała w dłonie. Sam upił łyk.
- Dzięki.
- A mi to małpo nie przyniosłeś?!
- Louis, to twój dom. Nie tak trudno przejść się do kuchni, wiesz? – przekomarzał się z nim Niall. Lou nie był mu dłużny.- Nic ci się nie stanie przecież.
- No, nie wiem. A jak zawali się sufit, albo z lodówki wyskoczy jakaś fanka? Everything’ s possible. – zanucił cicho.
- Nie przesadzaj z lodówką, prędzej by zamarzła. – dołączyłam się, odstawiając szklankę.
- Może. Boję się mrożonek, okej?
- Ty poważnie mówisz?
- Nie. – zakończył Tomlinson i wszyscy się zaśmialiśmy. Po krótkiej pauzie, Louis obrócił się jakby czegoś szukając. Upewniwszy się, że kartki są na miejscu i wszystko gotowe do próby, skinął głową. – Dobra, bez nich nie ma sensu zaczynać, więc….. zagramy w coś?
- „COŚ” to konkret, który przed chwilą wymyśliłeś, prawda? – Niall znał go na wylot.
- Dokładnie, blondi.
- Proszę, proszę, żebyś myślał o xbox’ ie …. – Niall złożył ręce jak do modlitwy.
- Mam na myśli „Prawda czy wyzwanie”. – dodał Lou, szatańsko się uśmiechając. Horan od razu spoważniał.
- Nie! Nie ma mowy.
- Czemu nie? – zwróciłam się do Horana, ugodowo dotykając jego ramienia. Trauma? – Lubię w to grać. Zawsze biorę tylko wyzwania.
- To tak jak ja. – poparł mnie Tomlinson. – Już wiem, czemu jesteś przeciwny Horan! Bo…. Bierzesz same pytania i boisz się szczerości. Boisz się, że zapytam cię w kim się podkochujesz! Mam cię! – zaczął podskakiwać, podekscytowany nie wiadomo czym. Urocze.
- Nie dlatego… - sprzeciwił się w kontrataku blondyn. – Ty dajesz zboczone wyzwania.
- Skąd…. – Lou zrobił minę aniołka, który nie wie o co chodzi. – Nie marudź, gramy! To Niall…. Prawda czy wyzwanie?
Oczy Horana się zaszkliły, nie wiem czy to z gniewu czy ze smutku. Po chwili jednak pewnie i uparcie odpowiedział.
- Prawda. I spróbuj zadać to pytanie a cię uduszę!
- Nie pierwszy raz mi wygrażasz, przywykłem. – Louis usiadł na szafce, podciągając kolana pod brodę i opierając na nich głowę. – Pomożesz mi z pytaniem? – zwrócił się do mnie.
- OK. Nialler….- zaczepnie okręciłam się dookoła blondyna, który podążał za mną wzrokiem – Powiedz mi ile miałeś dziewczyn…. – Nie chciałam być wredna i pytać o aktualne zauroczenia, bo i sama nie chciałabym odpowiadać na to pytanie. Jedno spojrzenie na Lou upewniło mnie w przekonaniu, że na mnie nie patrzył. I dobrze. Jego wzrok sprawiał, że dziwnie reagowałam, na przykład się peszyłam.
- Kto by to liczył?
- Każdy?
-Siedź cicho, odpowiadam na pytanie. Emmm… dwie i koniec tematu. – szepnął do mnie. – Teraz ja. Lou, prawda czy wyzwanie?
- FOCH, Horan, FOCH! Kazałeś mi się zamknąć, nie kochasz mnie już !! – Louis  udał, że ociera łzy ze słodką miną. Nie mogłam się nie uśmiechnąć, uwielbiałam jak się wygłupiał.
- O Boże… jak my z tobą wytrzymujemy? – westchnął Niall, ale widziałam, że też ledwo zachowywał powagę.
- Dobra, dobra, nie filozofuj…. Wyzwanie! Nie będę całował poduszki, mówię na wstępie. To był dobry patent w przedszkolu.
- To co ty chcesz zrobić?
- Coś, co wyzwala adrenalinę, kochanie. – Lou przekrzywił głowę, tak, że grzywka opadła mu na oko.  Wyglądał naprawdę ładnie… oh, co się do cholery ze mną działo?! Chyba nie powinnam się na niego tak gapić. Żeby odwrócić od tego swoją uwagę, włączyłam się do zabawy.
- Mam pomysł. Jak jesteś taki zadziorny Tomlinson, to przejdź z balkonu do …. Trzeciego okna po lewej. Bez zabezpieczeń oczywiście. – dorzuciłam. Niall nie wyglądał na przekonanego. – Chyba dasz radę, co?
Chłopak spojrzał mi w oczy, nie znalazłam w nich choćby śladu niepewności czy strachu. Ich śliczna morska barwa wyrażała tylko entuzjazm. Ich kształt natomiast nadawał twarzy wyglądu chochlika, dopiero teraz to skojarzyłam.
- Żaden problem, łatwizna. Tylko poczekaj, aż ja ci wymyślę wyzwanie. – odgrażał się, jednocześnie podchodząc do drzwi balkonowych. Otworzył je sprawnie i do środka wpadło świeże, chłodnawe powietrze. Nadchodziła zima, to było wyczuwalne.
- Nie rób tego, zgłupiałeś? – Niall podbiegł do kumpla i przytrzymał go za ramię. – Spadniesz, zakręci ci się w głowie… - mówił niepewnie, obaj patrzyli sobie prosto w oczy. Miałam wrażenie, że coś mi tu umknęło, że czegoś nie wiem. Znowu to durne przeczucie. – Po drugie tu jest naprawdę ciasno i wysoko. Lou, odpuść. – blondyn spojrzał na mnie, szukając pomocy, ale nie wiedział jeszcze, że ja nie odpuszczam. Byłam ciekawa czy Louis się odważy, czy to tylko poza. Milczałam, czekając z założonymi rękami.
- Nialler, wyluzuj. – Louis tylko klepnął go w plecy, siadając na poręczy balkonu. – Trzecie, tak?
- Tak. ….. Tylko uważaj. Nie chcę mieć cię na sumieniu. – dodałam, po krótkiej chwili, zdając sobie sprawę, że jednak było naprawdę wysoko i ewentualny upadek w najlepszym wypadku mógł się skończyć kilkoma złamaniami.
- Spoko.
Louis odetchnął i przerzucił nogi na drugą stronę balkonu, tak żeby móc złapać się ramy pierwszego z okien. Lekko zeskoczył na okalający dom „powietrzny murek”, czyli wysunięty fragment ściany, po którym przy szczęściu można było chodzić, jeśli było się w miarę szczupłym. Ja i Niall staliśmy na balkonie, obserwując go uważnie. Louis zachowywał doskonałą równowagę, zupełnie jakby miał w tym doświadczenie, był niebywale zwinny. Przytrzymywał się tylko asekuracyjnie ściany, co jakiś czas opierając się o nią plecami, dla pewności. Po chwili, która mi I Niallowi wydawała się wiecznością, przeszedł całą odległość i otworzył sobie szerzej okiennice u celu. Prawdopodobnie był to pokój gościnny, z tego co pamiętałam.
- Maddie…- szepnął Niall z wyraźną ulgą – Nigdy więcej nie proponuj mu czegoś takiego, bo naprawdę się zabije. Lou zbyt lubi ryzyko, w przeciwieństwie do mnie nie ma lęku wysokości i to wykorzystuje, ale do czasu… - westchnął.
Wyglądał tak żałośnie, że wiedziona współczuciem, objęłam go lekko za szyję.
- Spoko Niall. Nie będę. – uśmiechnęłam się ciepło. Będąc szczerą, musiałabym dodać, że Louis mi zaimponował. Nie sądziłam, że się zdecyduje na ten krok. Ale jak widać, ten chłopak nie raz miał mnie jeszcze zaskoczyć.


sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 10

Od Autorek: Co tu dużo mówić... Po pierwsze wybaczcie, że tak późno. Jedną z nas dopadł pewien kryzys, niekoniecznie związany z weną. Wena była, tyle że.. zabrakło innych rzeczy. Ale teraz macie coś na zachętę (jeśli ktoś to jeszcze czyta, to prosiłabym o jakieś komentarze, bo nie wiemy czy dalej tu publikować). No to miłego krótkiego rozdziału. xD



Wysiadłam z samochodu Liama, uprzednio się z nim żegnając. Chciał mnie odprowadzić, ale stwierdziłam, że lepiej będzie nie pokazywać się tuż przed ciszą nocną z takim chłopakiem, bo inne dziewczyny będą gotowe mnie zadźgać we śnie. Była za trzy dziesiąta, więc przyspieszyłam kroku, ale nie biegłam. To by była pierwsza oznaka tego, że coś jest nie tak. A nie chciałam z nikim się dzielić wrażeniami.
Kiedy weszłam do pokoju, Cathy półleżała na swoim łóżku, z otwartym laptopem, na którego tapecie oczywiście widniało całe One Direction. Szybko odwróciłam wzrok, starając się nie patrzeć na Louisa w centrum zdjęcia. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że czarnowłosa patrzy na mnie spod byka. Na początku nic nie mówiła, ale kiedy podeszłam do swojego łóżka i po prostu zmęczona się na nie rzuciłam, nawet nie zdejmując ciuchów, podniosła się i odłożyła komputer.
- Nie za dobrze masz? Coś ty tak długo z nimi robiła?! – zapytała dociekliwie i zazdrośnie, to dało się wyczuć w jej głosie. Zrzuciła z siebie kołdrę i mogłam podziwiać jej piżamę w paski.
- Uczyliśmy się, Boże… Hazz naprawdę ma kłopoty z tą gramatyką. – trzymałam się tej wersji- Jedyny Zayn coś ogarnia.
- Wiesz, bym ci coś powiedziała, ale…- machnęła ręką. – Oni nie mogą mieć problemów z nauką.
- Mi tam wydaje się to prawdopodobne. W końcu dużo opuszczają. – wzruszyłam ramionami, choć domyśliłam się prawdy.
- Uhm…. A do tego wszyscy zostali w zeszłym roku wyróżnieni stypendium z literatury angielskiej. Tacy są kiepscy…. – westchnęła Cat. – Jak mi nie wierzysz, to znajdziesz informacje w galerii sław na trzecim piętrze. Dzisiaj sobie czytałam, jak poszłaś na … randkę.– warknęła i nie dając mi szansy odpowiedzieć, weszła do łazienki.
Zaśmiałam się pod nosem. Zorientowałam się, że aż takich problemów mieć nie mogli, w końcu byli rodowitymi Brytyjczykami. A to oznaczało, że wymyślili ten kit, żeby się ze mną widywać, co było słodkie. Do nich pasowało. Nie byłam pewna tylko, co tak mnie wyróżniało od innych ludzi na uniwerku, ale cóż…..
- Jeszcze jedno. Całowałaś się z Niallem? -spytała Cathy, wychylając głowę zza drzwi.
- Co to za pytanie? O, poczekaj….. nie? – uniosłam ręce w geście zdziwienia. – Skąd ci to do głowy przyszło? Daj spokój.
- Mieszasz się w zeznaniach, nie kłam.
- Nie kłamię. Jestem zdziwiona twoją płytką interpretacją słowa „uczyć się”. – dodałam już niezbyt grzecznie. – Naprawdę nie zamierzam o takich rzeczach z tobą rozmawiać. – powiedziałam wyraźnie akcentując „nie”. Rozpuściłam włosy i poczesywałam je powoli, pogrążając się we własnych myślach. W pewnym momencie moje palce natrafiły na jakąś przeszkodę. Zdziwiona wyjęłam z włosów czerwonego żelkowego misia. Od razu przypomniało mi się, jak rzucaliśmy się jedzeniem. A miś zapewne znalazł się tu z premedytacją.

- Louis…- szepnęłam do siebie, kręcąc głową. Choć poznałam go dzisiaj, miałam nieodparte wrażenie, że sporo namiesza. Był zdolny do wszystkiego. Od razu przypomniały mi się wszystkie sceny z One Direction. Tego dnia zasnęłam dość szybko , ostatnim co pamiętałam była cudowna miękkość poduszki i ciepło. 
***

Po przebudzeniu nie mogłam sobie przypomnieć, jaki jest dzień, ale gdy zobaczyłam puste już łóżko Cathy, to inteligentnie stwierdziłam, że weekendu to my nie mamy. Ubrałam się w miarę szybko, bo było już wpół do dziewiątej, a w planach miałam raczej śniadanie. W stołówce mimo późnej pory, było jednak sporo studentów, widocznie nikt się nie przejmował, że zajęcia czekają. W sumie też uważałam, że lepiej się najeść, niż siedzieć na zajęciach. Weszłam do środka, poprawiając torbę, zsuwającą mi się z ramienia. Mojej grupy  nie było, ale za to przy VIP-owskim stoliku siedzieli moi czterej chłopcy. To durne, że już mówiłam i myślałam o nich „moi” ale taka była prawda. Zakumplowaliśmy się  tak łatwo i szybko, że inaczej nie mogłam. Nigdy wcześniej po dwóch czy trzech dniach znajomości nie mogłam powiedzieć tak o nikim innym niż oni. Zawahałam się przez chwilę, ale skierowałam swoje kroki do ich stolika. To nic, że ciekawscy obserwowali każdy mój ruch i reakcję. Zlewać to. Zayn pierwszy mnie zobaczył i zdejmując modny kapelusz, który zdobił jego głowę, ukłonił mi się, a potem zepchnął Liama na ziemię, żeby zrobić mi miejsce . Payne prychnął pod nosem, podnosząc się z ziemi.
- Witam pani nauczycielko.
- Malik, ciebie to ja akurat nie muszę uczyć. – odpowiedziałam. – I nie musisz zabijać biednego Liama, zmieszczę się. Teraz się posuń, głodna jestem. A czasu dużo nie mam, to wszystko przez was. – zaśmiałam się, wsuwając się na ławkę obok Pakistańczyka i Liama, który już się otrzepał. Niall siedzący naprzeciw mnie, tylko się uśmiechnął, bo miał usta wypchane jedzeniem. Harry zresztą tak samo. Pokręciłam głową i wzięłam kanapkę Hazzy, ten jakoś nie protestował. Widać wolał płatki z mlekiem.
- Sugerujesz, że się przez nas nie wyspałaś? – orzekł Niall, przełykając.
- Tak, więc lepiej mnie nie wkurzajcie. Ale z drugiej strony, musimy to powtórzyć niedługo. – dodałam znacząco. Nalałam sobie wody ze szklanego dzbanka i upiłam łyk. Było kwaśne, za dużo cytryny.
- To niedługo jest naprawdę niedługo. Bo jeśli możesz, to zasadniczo dzisiaj. – wtrącił Liam opierając głowę na dłoni.
- Tak? A Lou o tym wie, że planujecie powtórkę w jego domu?
- Jego chata to nasza chata. A poza tym, jemu też się podobało, chyba cię lubi. – z przymilnym uśmiechem stwierdził Zayn.
- Pozory mylą. – wzruszyłam ramionami – Po ostatniej bitwie na żelki stwierdziłam, że muszę wziąć na nim odwet, przyjaźnie nie będzie! No, ale jestem za, jeśli idzie o powtórkę. – jakoś kiepsko wychodziło mi udawanie, że jest mi to obojętne, bo bardzo się cieszyłam. Najchętniej nawet poszłabym teraz na wagary, choć ich wielką zwolenniczką nie byłam. – Styles, potrzebujesz dzisiaj tych korków? – spytałam, uśmiechając się do siebie. Loczek trochę się speszył, jakby nie wiedział co powiedzieć.
- No, a może… dzisiaj wolne?- zapytał zaczepnie.
- No, nie wiem, nie umawiam się z moimi uczniami…- żartowałam, robiąc wszystko by się nie roześmiać.
- Maddie! – jęknęli wszyscy czterej, tak słodko, że już dłużej nie mogłam zachowywać powagi. Zaśmiałam się, odstawiając picie.
- Ludzie, oczywiście, że wpadnę na przyjacielskie pogawędki. Szczerze mówiąc, też mi się nie chce dzisiaj uczyć.
- OK. Ale ogółem zostajesz jako moja korepetytorka z anglika. Muszę tylko pomęczyć jeszcze Lou, żeby mi matmę wytłumaczył. – ucieszył się Harry.
- Jest dobry z matmy?
- Na pewno jest lepszy od nas. – wyjaśnił Niall – Wszystkich nas doucza, kiedy…. Kiedy tylko ma czas. – dodał szybko. – I myślisz, że jak Styles zdał maturę z matematyki?
- Ej! Ode mnie się odczep Horan! – zarumienił się nie wiadomo czemu Harry.
- Czy wy wytrzymacie choć jeden dzień bez wzajemnych przytyków?
- Czasami  tak. Ale raczej rzadko się to zdarza. Chcesz nutellę? – blondyn machnął mi przed nosem słoikiem z czekoladą.
- Nialler, mówiłem, zostaw w spokoju tą biedną nutellę. – jęknął Liam, kładąc głowę na stole.
- Jaka ona biedna. Też ma uczucia i chce być zauważona! – na potwierdzenie tego, jak ważna jest ona w jego życiu, wziął słój do rąk i pogłaskał. Nie wiedziałam co robić, więc po prostu się roześmiałam.
- TO jest urocze! Zdecydowanie!
- Powiedziałbym, że głupie….- nie zgodził się ze mną Harry, podczas gdy Niall był już w swoim czekoladowo- żelkowym świecie i nas nie słuchał. Po kilku sekundach był już cały w czekoladzie, ale nikt nie był tak dobry, żeby go o tym uświadomić. Solidarna z innymi, milczałam jak grób. Tylko biedny Horan nie wiedział, czemu wszyscy się śmiali, gdy szedł korytarzem. 

sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 8

Od Autorek: Uwaga, uwaga, newsy z ostatniej chwili !! [...] No ten teges... Jestem leniwa. Nie chce mi się nawet tego przeczytać, no ale Mad się napracowała, żeby stworzyć takie oto opowiadanie, doceniam (że jej się chciało i umiała napisać), przepraszam (że nie przeczytałam wciąż po mimo ciągłych upomnień) i trwam w nadziei (że wam się spodoba) . To tyle. Wiem, nie potrafię dziś napisać ciekawej notki (w sumie nigdy nie potrafię no ale...) no ale dziś rozprasza mnie coś najbardziej, kurcze powiedziałabym co ale to chyba nie na tym blogu... P.S. Pozdro i czytać !!!


Muzodajnia.pl od NajaranejAndNaćpanej.com ;)
Od kiedy tylko padło imię Louisa, moje myśli zbiegały się tylko w tym jednym punkcie. Czułam się zaintrygowana zaistniałą sytuacją, tym dlaczego ten chłopak nie chodził z innymi do Oksfordu tylko siedział w domu i, jak wynikało ze słów Mirandy, pracował nad płytą. To było w rzeczy samej niezwykłe, bo skoro inni mogli studiować, czemu i on tego nie robił? Jednak nie napalałam się na kolejną gwiazdę, bardziej na możliwość poznania nowego kolegi, byłam ciekawa jak wygląda, czy też jest taki wygadany i bezpośredni jak reszta. Coś tu wyraźnie pachniało tajemnicą, co tylko zaostrzało mój apetyt.
Zauważyłam za to, że chłopcy świetnie orientują się w domu, musieli często tutaj bywać, bo machinalnie przechodzili z pokoju do pokoju, nawet się nie wahając w tym labiryncie. Doszliśmy do końca korytarza po lewej. Drzwi jednego z pokojów były leciutko uchylone, tak że słyszałam jakiś podkład z płyty, puszczonej dość cicho, bo widocznie była tylko akompaniamentem dla chłopaka, który grał coś na fortepianie, siedząc wyprostowany obok.
Dźwięki wymykające się spod jego palców tworzyły zgraną harmonię, widać było, że dobrze wie co robi.
Nie mogłam zobaczyć jego twarzy, bo siedział tyłem do drzwi, ale zauważyłam, że był dość drobnej budowy, jego ramiona nie były tak szerokie jak u innych, a tułów bardzo smukły.
Chłopak widocznie zdał sobie sprawę z naszej obecności, bo przestał grać i zsunął ręce z klawiszy, powoli zamykając fortepian.
- Cześć LouLou. – wylewnie powiedział Harry i zanim zdążyliśmy coś zrobić, już podbiegł do kolegi i objął go za szyję męskim uściskiem.
- Och, Hazzz…. Też się cieszę, że cię widzę, ale mnie dusisz. – kiedy usłyszałam jego głos, jakoś nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Był… niebywale delikatny i wysoki, zupełnie oryginalny. A przy tym zupełnie ładny.
- Rzuć te nuty, przyprowadziliśmy gościa. – dodał znacząco Harry, który rozpromieniony patrzył na Louisa. Od razu można było dostrzec, że loczek bardzo go lubił, stale przebywał blisko.
Tamten odwrócił się tak, że w końcu mogłam mu się przyjrzeć. Patrząc na jego twarz nie mogłam określić jej inaczej niż piękna. Skóra o blado brzoskwiniowym odcieniu świetnie kontrastowała z lazurowo-niebieskimi oczami, okolonymi długim wachlarzem ciemnych wijących się ku górze rzęs. Jego oczy także miały kształt lekko podłużny, bardziej migdałowy. Dostrzegłam, jak subtelnie wyostrzone miał rysy twarzy, jak delikatnie wyeksponowane kości policzkowe… w niemal dziewczęcy sposób. Do tego mały, kształtny nos i bladoróżowe ładne usta, dopełniające całości. Kasztanowe proste włosy tworzyły artystyczny nieład, gdzieniegdzie zachodząc na jego czoło i uszy, ale ogólnie pozostając w chaotycznej kompozycji. Miał na sobie szary rozpinany sweterek i czarne rurki, które sprawiały, że wydawał się jeszcze szczuplejszy. Kiedy wstał stwierdziłam, że nie mógł mieć więcej niż 175- 177 cm wzrostu. Szczerze mówiąc, to nie widziałam jeszcze nigdy nikogo piękniejszego, jeśli tak można określić chłopaka.
- Gościa mówisz…. Ja nie wiem, co wy robicie na studiach. Znowu podrywacie zamiast się uczyć. – zaśmiał się miło i melodyjnie, w końcu zwracając na mnie uwagę. – Cześć. – powiedział, zbierając z fortepianu zapisane kartki i podchodząc do nas. Podał mi rękę. – Louis Tomlinson, ci idioci mówią na mnie Lou, a ty mów jak chcesz, byle nie Luizo. – kiedy po raz kolejny się uśmiechnął, w jego policzkach pojawiły się dołeczki, podobnie jak u Harolda.
- Ok, mam na imię Magda. – dodałam śmiało. Z jego twarzy ani na chwilę nie schodził uśmiech. Nie mogłam mu się uważnie przyjrzeć, bo cały czas kręcił się po pokoju, opowiadając o natchnieniu, podczas pisania tekstu i ogarniając pokój, tak żebyśmy mogli zacząć się uczyć. Wyglądał na żywy wulkan energii.
- To nad czym pracujesz Lou? – Liam zaciekawiony podszedł do fortepianu i zaczął czytać notatki, zrobione przed szatyna wcześniej.
- Mam całość nowej piosenki, ale teraz nie będziemy się tym zajmować, bo mamy gościa. To by było takie nie w dobrym stylu, jak by powiedziała Miranda.
- Oj, przestań. Maddie chętnie posłuchałaby naszych kawałków, co nie? – Niall rzucił mi szybkie spojrzenie pełne nadziei.
- Irlandczyku mój kochany, podrywanie dziewczyn na muzykę wychodzi z mody, wiesz? Gitara, zachód słońca, tak dalej,… może i romantyczne, ale zależy dla kogo. – odpowiedział Louis, zanim zdążyłam choćby kiwnąć głową. – Chyba, że bardzo chcesz posłuchać ich jęczenia.
- Odezwał się ten, co nie jęczy. – zaśmiał się Zayn.
- Coś ty powiedział? – oburzył się Lou – Nie odzywam się do ciebie Malik.
- Wiecie co… ja bardzo chętnie posłucham waszej próby, pod warunkiem, że najpierw nauczę loczka gramatyki. – powiedziałam przekornie, wskazując głową Harry’ ego, który wraz z Liamem przeglądał jakąś książkę, siedząc na sofie.
- Próbuj, ale oporni są. – stwierdził Tomlinson, wyglądając przez okno. – No, może później też do was dołączę, to ci z nimi pomogę.
- Myślę, że sobie poradzę.
- Nie znasz ich tak dobrze jak ja. Ok., to się rozgośćcie, ale co wam będę powtarzał…- zakończył, kierując się do drzwi.
- A ty gdzie idziesz? – poderwał głowę Zayn.
- Przyniosę coś do jedzenia. Zayn, wybacz, ale stracisz mnie z oczu na całe 5 minut…. Też będę tęsknił. – zażartował.
- Żadnej marchewki! – wrzasnął za nim Niall, ale Louisa już nie było w zasięgu wzroku.
- Czemu marchewki? Co ty masz do tego warzywa?- zagadnęłam, odwracając się do blondyna.
- Lou ma fioła na punkcie marchewki i wszystkiego co pomarańczowe. Momentami to męczące.
- Brzmi ciekawie.
- Nie wiesz jeszcze, co mówisz. – uśmiechnął się łagodnie Niall, dyskretnie dotykając mojej ręki, niby przypadkowo. Żeby wybrnąć z niezręcznej sytuacji, sięgnęłam po książkę do angielskiego.
- Hazz! Chodź, do nogi! – przywołałam Stylesa, który nawet się nie obraził o porównanie do psa. Chociaż, w sumie wątpiłam, żeby Harry mógł się o cokolwiek obrazić, on był taki prostolinijny i dobroduszny. Może trochę naiwny. Przybiegł i usiadł koło mnie, tym samym Niall zrezygnował i ustąpił mu miejsca, bo robiło się trochę ciasno, gdy tyłek loczka wcisnął się pomiędzy nas.
- Ale, że już? – zapytał niewinnie Harold, patrząc niechętnie na materiały w moich rękach.
- A kiedy? Później sobie pośpiewacie. Do lekcji. – zarządziłam. – Hmm, wszyscy…- dodałam szybko, widząc, jak wszyscy poza Harrym rozeszli się po pokoju, udając zaabsorbowanych czymś innym. Zrobili cierpiętnicze miny, ale posłusznie ulokowali się koło mnie. Po czasie i ja stwierdziłam, że wygodniej będzie jednak na podłodze, tym bardziej, że Louis miał miękki biały puchaty dywanik, idealny do tarzania się po ziemi.
Kiedy Louis wrócił do pokoju z zapasami na dzisiaj, byliśmy już na dobrej drodze do nauczenia się czegokolwiek, a Harry czytał na głos tekst o zastosowaniu passivów.
- Świetnie ci idzie Haroldzie, ale przerwa! – Lou wymownie na niego spojrzał, po czym rzucił w niego jedną paczką chipsów. Loczek dostał w twarz, bo nie spodziewał się takiego zagrania.
- Ja powiem kiedy jest przerwa, a on jeszcze nie skończył. – postawiłam się Louisowi. Nie przejął się tym zupełnie, tylko lekko popchnął Liama i dołączył do kręgu, podkładając sobie poduszkę pod głowę.
- Marudzisz, założę się, że on już to doskonale rozumie…. Dobra. Co przerabiacie?- westchnął widząc moje spojrzenie.
- Grammar z trzech unitów. – wyrecytował Harry.
Szatyn spojrzał mi przez ramię i przez chwilę czytał to, co analizowaliśmy wcześniej.
- To łatwe, już to miałem. – stwierdził, bazgrząc po książce Liama.
Chciałam powiedzieć coś innego, ale to wyglądało na dobrą okazję do zadania pytania, które mnie dręczyło od początku. Wzięłam żelka i odwróciłam się do Lou.
- Gdzie się właściwie uczysz? – spytałam. – Harvard, czy jakaś inna uczelnia?
Wszyscy podnieśli głowy i zapanowała dziwna, przenikająca do szpiku kości cisza. Louis tylko dyskretnie się uśmiechnął, nie patrząc na mnie.
- Powiedzmy, że mam indywidualny tok nauczania. – stwierdził.- A właściwie to, może nie zauważyłaś, ale jestem od was rok starszy.
- No nie zauważyłam, twoje zachowanie pasuje bardziej do dwunastolatka. – dowaliłam. Nie tylko zawsze wiedział co powiedzieć, o nie.
- O to chodzi. Robię to z premedytacją, przecież to widać. – powiedział, zachowując powagę.- Przy tych tutaj muszę się odmładzać.
- Ale czasami tak cię ponosi, że się zapominasz. – wtrącił Liam.
- Proszę cię, mówisz, jakby to było coś złego. Ja się dobrze bawię, bo chyba o to chodzi, co nie?
- Ja się zgadzam. – przyznałam, za co chłopak obdarował mnie pięknym uśmiechem. – Ale żelków wam nie dam! – powiedziałam, żeby nie było za słodko i zabrałam Niallowi torebkę. Czekałam na reakcję.
- Jeszcze zobaczymy! – odgrażał się Louis. Wymienił szybkie spojrzenie z Harrym, a potem zanim zdążyłam zerwać się do ucieczki, zaczęli mnie łaskotać, tak więc byłam otoczona. I tak jakoś, kiedy pokładałam się ze śmiechu, wijąc się na dywanie z Lou i Hazzą, Liam cichaczem zabrał mi żelki. Łaskotki niestety miałam nie z tej ziemi.
- Dobra, już starczy, no! Wygraliście! – wydyszałam, odpychając ich lekko. Harry odpuścił, a Lou chwilę po nim, uwalniając mnie. Byłam zła na siebie, że tak łatwo mnie pokonali, ale w końcu było ich więcej. - Małpiszony z was paskudne. – usiadłam na poduszce, poprawiając włosy, które mi oczywiście rozczochrali.
- Podzielimy się. – przy moim boku od razu pojawił się Niall ze szklanką coli. Podziękowałam mu spojrzeniem, bo naprawdę przez to zrobiło mi się gorąco. Wzięłam od niego napój, chłód coli od razu mnie orzeźwił. Chłopcy wspaniałomyślnie się z nim zgodzili i zajadaliśmy się słodyczami przez dobrą godzinę, dopóki Harry nie stwierdził, że zaraz zwymiotuje. Na szczęście nam tego oszczędził
Pozorna luźna atmosfera nie uśpiła jednak mojej czujności. Obserwowałam Louisa, jego tajemniczość naprawdę mi się nie podobała. Nauczanie indywidualne, no jasne, ale… czemu i jak? Nie byłam głupia, powody takiego systemu nie były raczej błahe. A oni wszyscy wyraźnie omijali ten temat. Zamierzałam się dowiedzieć, prędzej czy później, każdym kosztem.
Czas gonił i to jak z bicza strzelił. Kiedy po jakimś czasie zerknęłam na zegar z myszką Mickey, stojący na półce, trochę się przestraszyłam.
- O, kurczę, chłopaki już późno! Za pół godziny muszę być w internacie. – stwierdziłam nerwowo, zaczynając się zbierać.
- Spoko Maddie, to szmat czasu. – uspokajał Hazza. – A tak właściwie to pomagasz mi, znaczy nam, w lekcjach. To na rzecz szkoły.
- Tak, wiesz, marnujesz swój czas po zajęciach, douczając tych kretynów, którzy przez większą część roku wagarują. – tylko Lou mógł coś takiego powiedzieć. Uniosłam kąciki ust do góry.
- Ej! – zbuntowali się chórem Niall, Liam, Zayn i Harry.
- Oj, wiecie dobrze, że większość roku spędzamy w trasie.
- Trasie? – zainteresowałam się.
- No, tak. Zaczynamy ją jakoś za miesiąc. I trochę potrwa. – wyjaśnił Niall, spuszczając wzrok.
- No, faktycznie. – uśmiechnęłam się do nich, choć trochę zmartwiła mnie wiadomość, że niedługo wyjadą wszyscy i będę skazana na nudne popołudnia z nauką. – Dobra, tak czy inaczej… panowie, stwierdzam, że my się nie uczymy. – dodałam, rozglądając się po pokoju. Było tu dosłownie wszystko, ale książki leżały poskładane, tak jak były na początku. Prawie nieruszone.
- Nikt nie musi wiedzieć, co robimy. Podaje się oficjalną wersję.
- To brzmi poważnie Horan.
- Morda. Pomagam. Maddie, zostań jeszcze, a potem Li odwiezie cię przed ciszą nocną.
- No, skoro nalegacie. – podniosłam się, by rozprostować kości. Może to i trochę naginało zasady, ale z drugiej strony było kuszące.
Siedzieliśmy tak jeszcze do za piętnaście dziesiąta. Oglądaliśmy telewizję, głośno komentując durnowaty teleturniej, Louis wpadł przy tym na pomysł zabawy w chowanego i tak się schował, że szukałam go z Niallem przez dobre pół godziny. Liam odwiózł mnie na styk 22. Wieczór ten mogłam nazwać wyjątkowym, był inny niż dotychczasowe, a ja spędzałam go z moimi sławnymi kolegami. Już stali się częścią mojego nowego życia, choć pewnie nie zdawali sobie z tego sprawy. Wiedziałam, że czeka mnie konfrontacja z Cathy i całą szkołą w tej sprawie, ale teraz, gdy szczęśliwa wracałam do internatu, jakoś nie martwiłam się niczym. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. A Louis… on po prostu był wyjątkowy.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 7

Od Autorek: Jupija jej, ludzie cieszcie się!! Zapytacie mnie czemu... hyyyy... ok, nie wiem. Kurcze, co ja miałam... Ach tak!! To jest rozdział 7. Nie! To jest 'od autorek' rozdział 7 jest poniżej, życzę miłego czytania, a w rozdziale następnym Lou !! Woww... tego się nie spodziewaliście co? No ja myśle, a teraz idźcie wykupić konto premium na redutube, zanim zablokują internet i nie będziecie mogli się cieszyć życiem!! heh, taki joke, bez obrazy, do miłego, bye .

zMUZUJcie się tu, eloo ;) .
Mieliśmy jeszcze trzy lekcje, które niezwykle mi się dłużyły, bo chłopcy na nie już nie poszli, ale wreszcie i one dobiegły końca i mogłam udać się na wyczekiwane spotkanie z zespołem. Zazdrościłam im tego, że po prostu sobie poszli na wagary, a nikt specjalnie się tym na uczelni nie przejął. Z drugiej strony, nie oddałabym jako takiej swobody w szkole za swobodę na co dzień. Ja jako nieznana miałam chociaż jakiś komfort psychiczny, że walnięte dziewczyny nie zaatakują mnie na ulicy. A wagary sobie odpuśćmy.
Kiedy wychodziłam już głównym wyjściem, usłyszałam, jak ktoś woła moje angielskie imię. Max biegł w moją stronę, więc byłam miła i poczekałam, aż mnie dogoni, choć nie miałam ochoty na rozmowę.
- Cześć. – powiedział rudzielec, spuszczając wzrok. – Słuchaj, chciałem przeprosić za to, że cię tak wtedy zostawiliśmy z Davidem. Głupi byłem. – przyznał.
- Nie ma za co, rozumiem. Miałam w Polsce kolegów, wiem, jak to jest. Następnym razem cię dogonię, już tego dopilnuję. – wzruszyłam ramionami.
- Dzięki, że się nie gniewasz. – uśmiechnął się – A…. gdzie tak pędzisz, co?
- A, nic takiego. Spieszę się na korepetycje.
- Nie żartuj, potrzebujesz korków? Jesteś najinteligentniejszą osobą, jaką znam.- komplementował mnie. Pokręciłam głową, patrząc na zegarek.
- Nie, ja nie potrzebuję.
- Wiesz… nie musisz się ukrywać z tym, że Cathy cię wkurzyła, wiem to. Też bym się zdenerwował, gdyby ktoś biegał po szkole i rozgłaszał, że idę na randkę z Niallem z One Direction.
- Ja nie idę na randkę! – burknęłam – I nie z Niallem, a z całym 1D. To im daję korepetycje, zadowolony? Też pójdziesz rozpowiedzieć? – jęknęłam, otulając szyję chustą.
Wiem, że praktycznie na niego nakrzyczałam, ale miałam już serdecznie dość tekstów wyssanych z palca na swój temat. Pierwszy dzień w szkole, a ja się coraz bardziej pogrążałam. Pech albo szczęście, zależy jak na to patrzeć. Max uniósł ręce do góry poddańczym gestem.
- Hej, spokojnie, nic nikomu nie powiem. Nie chcę się kłócić, jasne? Nie mam nic przeciwko twojej znajomości z nimi. To super sprawa, masz szczęście. I… baw się dobrze na korkach. – powiedział. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że mówił z jakimś smutkiem w głowie.
- Oczywiście. Dzięki i do zobaczenia. – pożegnałam się z nim, zdając sprawę, że jestem spóźniona. Po raz trzeci w jednym dniu.
Iście sprinterskim tempem pokonałam całe boisko i wybiegłam zza zakrętu, by przejść przez mostek, nad którym piętrzył się szkolny zegar. Latem studenci podobno lubili spędzać tu czas na piknikach i pogawędkach. Było to właściwie wymarzone miejsce do nauki: drzewa, zieleń, strumyk, spokój. Nazywano to ogrodem, choć w sumie ogród to nie był.
Nie myliłam się, czterech kolegów już czekało na mnie pod jednym z drzew. Harry i Niall przechadzali się dokoła. Ze swobodnym uśmiechem podeszłam ku nim, Zayn poderwał się z ziemi i otrzepał marynarkę szkolną z trawy, a Inni się zatrzymali.
- Sorry za spóźnienie, kolega mnie zatrzymał. – wyjaśniłam, rozglądając się.
- Nie ma sprawy, dla ciebie mamy czas. – powitał mnie Niall.
- A jak wam się udały wagary? – podchwyciłam temat ciekawsko – Gdzie łaziliście?
- No, wiesz…- niepewnie zaczął Liam. To zawahanie w jego głosie było dziwne – Tak sobie spacerowaliśmy, żeby się tylko wyrwać z tych murów.
- Rozumiem, pomimo że to pierwszy dzień. – podsumowałam.
- Tak, ale aż takiego polotu do nauki to nie mamy. – włączył się Zayn.
- Ok., to może jedźmy już się pouczyć, co? – zaproponowałam, ciekawa, czyj dom wybrali.
- Jak chcesz. Na gramatykę zawsze mamy chęć. – wyjawił Harry słodko. – Albo i nie…..
- Wiem Hazz… ale sami chcieliście.
Zapadła chwilowa cisza, którą przerwał Liam.
- To chodźmy, zaparkowałem na zewnątrz. – wskazał bramę wyjściową z terenu uczelni. – Chcesz siedzieć z przodu czy z tyłu?
- Obojętnie, jak wam pasuje.
- To będziesz koło mnie, hałastrę zamknie się z tyłu. A oto moje cudo… - włączył alarm w samochodzie. Automatycznie powiodłam wzrokiem do pięknego srebrnego Mercedesa, stojącego w cieniu drzew. Kiwnęłam głową z podziwem, mogłam się spodziewać, że stać ich na wypasione fury.
- Kurczę, w Polsce jeszcze nie mamy tego modelu. Przepiękny. – podeszłam bliżej i powiodłam dłonią po chłodnej masce samochodu. Chłopcy spojrzeli na mnie od razu.
- Fanka motoryzacji?
- No co ty nie powiesz….- stwierdziłam niedbale.- Trochę mam zainteresowań, jeszcze połowy o mnie nie wiesz. Jedziemy, muszę być w internacie na kolację. – przypomniałam.
- O to się nie martw, Li cię odwiezie. – uspokoił mnie Niall, biorąc mnie pod ramię.
- Ok.
Wsiadłam do samochodu i zapięłam pas. Z tyłu stłoczyli się pozostali, a Liam zajął miejsce za kierownicą. Spojrzałam na stosunkowo pogodne niebo, nienaznaczone chmurami. Ten dzień mimo wszystko mógł się skończyć udanie, taką miałam nadzieję.
Uważnie obserwowałam drogę, którą jechaliśmy, żeby ją jakby co zapamiętać. Wytrwale i ciekawie wyglądałam jednak celu podróży, bo nikt nie chciał mi go wyjawić, jak na złość. Harry i Zayn o coś się z tyłu wykłócali, a Liam co chwilę na nich spoglądał w lusterku wstecznym, jakby w obawie przed uszkodzeniem przez nich tapicerki.
Po jakichś dziesięciu minutach Payne zwolnił i skręcił w małą uliczkę, na którą nie zwróciłabym uwagi, tak była ukryta wśród drzew. Było tu bardzo zielono. Po chwili moim oczom ukazała się wysoka brama i biały dom, który spokojnie można było nazwać willą czy rezydencją. Brama, zdobiona dokładnie i złocona, otworzyła się automatycznie kiedy podjechaliśmy. Z uwagą rozglądałam się dalej. Liam zakręcił na okrągły podjeździe, w centrum którego znajdowała się kunsztownie rzeźbiona fontanna, przedstawiająca pięć postaci z mikrofonami. Woda wlewała się z ich dłoni i mikrofonów, tworząc piękne złudzenie optyczne. Nigdy nie widziałam czegoś takiego.
- Ładne co? – zagadnął Niall, pochylając się do przodu. – Zobaczysz dom ,to dopiero cudo.
- Piękne, ale… gdzie my jesteśmy?
- Zaraz się wszystkiego dowiesz.
Willa była nieskazitelnie biała, mury nie zostały naznaczone nawet najmniejszą skazą czy otarciem. Gdyby ktoś zapytał, powiedziałabym, że to nowoczesny pałac, przynajmniej takie odniosłam wrażenia z zewnątrz. Założyłabym się, że wnętrze było równie piękne, bo właściciel widocznie lubił przepych i luksusy.
- To wy na tej fontannie? – zagadnęłam przechodząc obok wraz z Zaynem i Niallem. Liam parkował właśnie samochód, ale szybko nas dogonił. Chłopcy się zaśmiali.
- Tak.
- To gdzie my jesteśmy? To dom któregoś z was, tak? Chyba możecie już powiedzieć, czuję się nieswojo nic nie wiedząc.
- Cierpliwości, tylko wejdziemy. – Zayn otworzył mi podwójne drzwi, ale i tak trochę się bałam wejść. Ogrom tego tajemniczego domu mnie przerażał.
Wnętrze całkowicie mnie nie zawiodło. Obszerny hol w starodawnym stylu tak mi się spodobał, że okręciłam się kilka razy wokół własnej osi, zanim się zatrzymałam. Wszystko – czerwone, wykładane aksamitem schody, złote poręcze, lamperie, boazeria, drewniane połyskliwe meble i wszystko inne – całość stanowiła obrazek jak nie z tej epoki, niespotykanie gustowny i kosztowny.
Po schodach schodziła właśnie niewysoka, ale dość szczupła kobieta w gustownym, ładnym łososiowym komplecie rodem z salonów „Valentino” , do którego nosiła też kolorową apaszkę. Jej krótkie, sięgające ramion proste włosy w kolorze ciemnego brązu, dopełniały idealnego ładu w wyglądzie właścicielki. Mogła mieć góra czterdzieści lat.
- Dzień dobry chłopcy…. – powitała ich. Jej ruchy były szybkie i zwinne. – O, dzisiaj z gościem….? Miło cię poznać, droga….
- Maddie. Znamy się ze szkoły. – przedstawiłam się uprzejmie, starając się skupić na niej, nie na wnętrzu domu, który aż prosił się aby go dokładnie obejrzeć.
- Witaj droga Maddie. – powtórzyła kobieta. – Jestem Miranda.
- Miło panią poznać. – odwzajemniłam uśmiech.
- Mira, cieszymy się, że się polubiłyście, ale…. Spieszy nam się, mamy ograniczony czas i plany. – powiedział grzecznie Harry. - Gdzie jest Lou?
- Na górze, w swoim pokoju. – oznajmiła – Czeka na was od rana, podobno ma jakieś nowe kawałki na płytę. Jest taki zapracowany, normalnie nie je, nie pije, tylko pracuje. – uśmiechnęła się do nas. – Idźcie, nie przeszkadzam. Będę w salonie, jak coś będziecie chcieli. – oznajmiła, znikając w bocznych drzwiach, tak szybko, jak się pojawiła. Samoistnie, do głowy nasunęło mi się pytanie : Kim jest Lou? Zadałam je na głos.
- Lou, a właściwie Louis, to nasz kolega, ostatni z zespołu. Jesteśmy w jego domu. – szepnął Niall. Echo tak się tu roznosiło, że i tak zabrzmiało to o wiele głośniej. – Zaraz was poznamy, nie martw się, nie gryzie.
- A później, moja droga Maddie, gramatyka. – Harold złapał mnie bezpośrednio za rękę i śmiejąc się, wbiegliśmy na schody, zostawiając innych w tyle. Liam, Niall i Zayn szybko się jednak ogarnęli i nas dogonili. Staliśmy w szerokim, długim korytarzu, z niezliczoną ilością drzwi po obu stronach. Naprawdę jak w pałacu. Nie wiedziałam nic o tym Louisie, ale jeśli dom odzwierciedla właściciela, to musiał mieć bogate wnętrze, dosłownie. Miałam sporo pytań.