Muzyczka pod bloga
Siedząc w samolocie do Anglii przeżywałam właśnie jakieś załamanie
nerwowe, wpatrując się w starszą parę, siedzącą na ławeczce w hali
odlotów, naprzeciwko mojego pasa startowego. W tym momencie zazdrościłam
im takiej miłości, która wytrzymała tyle lat, gdyż takowej nie
doświadczyłam i nie spodziewałam się na razie doświadczać. Ja miałam z
góry ustalony plan i na razie pierwszym punktem na liście rzeczy do
zrealizowania była podróż do Oksfordu – niestety, albo, jak kto uważa, w
celach naukowych. Słynne miasto uniwersyteckie, i tak dalej. Zaczynałam
mój pierwszy semestr na uczelni i trochę się mimo wszystko stresowałam,
bo jak wiadomo w Anglii język polski, którym oczywiście władałam
najbieglej, nie wchodził w grę. Nie oznaczało to, że byłam nieukiem i
nie potrafiłam komunikatywnie rozmawiać po angielsku, bo wychodziłam z
zasady, że czego bym nie powiedziała, i tak wszyscy zrozumieją, w końcu
się do tego języka przykładałam w podstawówce, gimnazjum i…. chyba nie w
liceum, ale co tam. Jeśli idzie o aklimatyzację językową, nie miałam
obaw, jeśli o resztę….
Z jednej strony byłam w niebie, bo to
otwierało nowe możliwości, których nie oferowały mi szkoły w kraju. Ale
patrząc na to przez pryzmat starych przyjaźni, ludzi, których poznałam i
których zostawiłam – było ciężko tak po prostu się cieszyć tym
wyjazdem. Pewność, że jeśli wrócę, będę już kimś zupełnie innym, była
stuprocentowa.
Jednak mimo, że na to nie wyglądałam to skończyłam 19
lat i mogłam zadecydować, czego chcę. Problem stanowiło to, że nie
wiedziałam czego chcę, na co jestem gotowa. Od zawsze miałam kłopoty z
wyznaczaniem sobie celów i dążeniem do nich konsekwentnie – po prostu po
czasie mi się nudziło i przerzucałam uwagę na inny obiekt. Tak na
przykład uczyłam się grać na gitarze i tak się uczyłam, że teraz umiem
całe kilka akordów. Świetny przykład.
Miałam jednak słabość, która
mi się nie znudziła, bo po prostu tworzyła sens mojego życia. Od dziecka
kochałam wyczynowe sporty, MotoCross, żużel, rajdy i tym podobne.
Dlatego też rodzice, oboje dziennikarze- tata sportowy, mama muzyczny-
dokładali wszelkich starań, bym także wybrała tę drogę. No i dopięli
swego, bo w sumie, choć miałam wątpliwości, to zdecydowałam się jednak
na kierunek dziennikarstwo. Bolało jedynie to, że rodzice ani
przyjaciele nigdy nie zapytali wprost, co jest moim marzeniem. Pewnie
odpowiedziałabym ogólnikowo, bo naprawdę to jeszcze tego nie wiem, ale
liczyłaby się chociaż sama intencja. Ale trudno, musiałam to
zaakceptować, w najgorszym wypadku skończyłabym w rodzinnej gazecie czy
rozgłośni radiowej. Co w sumie nie było chyba takie złe, dla ludzi,
którzy lubią postępować według harmonogramów. Dziennikarstwo może i było
ciekawe, ale trochę monotonne, jak już się dłużej w to zagłębiać.
Ciągle te same Schematy: jedź, obserwuj, rozmawiaj, pisz, rób zdjęcia.
Tak wyglądała praca moich rodziców, podczas gdy ja siedziałam w naszej
willi z basenem i nudziłam się, godzinami oglądając powtórki seriali na
Canal+. Pewnie dlatego tak mi obrzydł ten zawód.
Była jeszcze jedna
rzecz…. Mianowicie były chłopak, także związany z dziennikarstwem. Był
starszy o trzy lata, poznaliśmy się na jakimś zjeździe czy warsztatach –
już nawet nie pamiętałam. Nie przedłużając, nie opisując szczegółów,….
Bartek z miłego chłopaka w ciągu miesięcy zmienił się nie do poznania i
był jedną z przyczyn, dla których opuszczałam kraj. Nie JEDYNĄ
oczywiście, ale jedną z wielu.
Samolot powoli podchodził do startu,
padły komunikaty ostrzegawcze o zapięcie pasów, a stewardessa
uspokajająco rozmawiała ze zdenerwowaną panią z przodu, która miała
wizje spadającej do wody maszyny. Westchnęłam z politowaniem. Kobieto,
gdyby wszystkie samoloty spadały, nie miał by kto nakręcić o tym filmów,
a świat w przyspieszonym tempie zacząłby się kończyć. Apokalipsa i
hurra.
Póki co, nie myślałam nad tym, jak będzie w Londynie, bo na
to jeszcze miałam czas, a poza tym, wyobrażenia często odbiegają od
rzeczywistości, nawet bardzo. W nadziei, że jakoś to będzie i że znajdę
sobie odpowiednie towarzystwo, żeby było z kim chodzić na fajkę czy na
imprezę, nałożyłam słuchawki na uszy i wyglądając przez okno, dałam się
ponieść melodii fortepianu Mozarta. Dźwięk fortepianu zawsze uspokajał.
Jeśli można, prosimy o szczere opinie ;) Rozdziału pierwszego można się spodziewać pod wieczór albo jutro do południa xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz