niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 3


Od Autorek: Może Jo uzna, że za szybko wstawiam, ale mam napisane już trochę i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, tak więc macie xD Jak się podoba to dobrze, jak nie - przeżyję. Mile widziane komentarze, tak jak byście mogli i chcieli zaprzątać sobie tym głowę ;)


{Link}


Po przebudzeniu około siódmej (cudem), zorientowałam się, że pomimo wczorajszych szaleństw się wyspałam. A do tego to mój pierwszy dzień w szkole, nie wspominając o tym, że byłam totalnie niezorientowana. Moim planem musiało więc być chyba trzymanie się blisko Cathy, co też zamierzałam robić. Na pewno była o niebo lepiej zorientowana niż ja. Co do mojej współlokatorki, to właśnie sobie o niej przypomniałam i rzuciłam szybkie spojrzenie na jej łóżko. Cała była nakryta swoją kołdrą, tak że widziałam tylko burzę hebanowych włosów, wymykających się z ukrycia. Ignorując zasady przyzwoitości, rzuciłam w jej skuloną postać pierwszym, co wpadło mi w ręce- w tym wypadku piórnikiem. Poderwała się machinalnie, rozglądając za potencjalnym zagrożeniem.
- Nie stresuj się tak, to tylko ja. – sprostowałam, tłumiąc ziewnięcie. – I tempo śpiochu, bo niedługo zaczynamy zajęcia.
- Za DWIE godziny, mogłabym równie dobrze jedną przespać! – sprzeciw Cathy był tak głośny, że pewnie nawet na parterze go słyszeli. Pierdole, nie idę do szkoły……- jęknęła, wtulając głowę w poduszkę.
- Oj, chyba ci się coś pomyliło, taki kit to wciskaj mamie. Zbieraj się, zajmuję łazienkę. – zakomunikowałam i nie czekając na jej odpowiedź, zamknęłam się na klucz, z misją ułożenia włosów, które poskręcały się w denne loczki. Hate it. Już do tego przywykłam, że w nocy moje włosy żyły własnym życiem. Po kilku minutach się poddałam, tylko spięłam całość klamrą, żeby jakoś wyglądało. Wzięłam szybki prysznic, pamiętając o zasadach oszczędzania wody, o których Cathy nagminnie przypominała poprzedniego dnia. Ubrałam się pospiesznie w czarną spódniczkę i mundurek, który przyszykowała mi współlokatorka. Wyglądało to nieźle, pod warunkiem, że lubiło się staroświecki styl. Sweterek był w kolorze granatowym, z wyszytym na piersi, złotymi nićmi, logo szkoły. Krytycznie się sobie przyjrzałam i wyjęłam z szafy czarne kozaki na koturnie, które sprawiły, że byłam trochę wyższa niż moje 170 cm. Jedynym co naprawdę mi się podobało w tym stroju był bordowy krawat. Lubiłam męskie dodatki i to było bardzo w moim stylu. Sprawnie zawiązałam go na koszuli, wypuszczając kołnierzyk i układając go na sweterku. Dorzuciłam jeszcze tylko lekki makijaż, by zamaskować wory pod oczami i tyle. Nie malowałam się, żeby wyglądać, tylko żeby się maskować, to mnie trochę różniło od koleżanek, które nadużywały wszystkiego co się wiązało w makijażem.
- Co za przedmioty w ogóle mamy dzisiaj? – zapytałam, wracając do pokoju i domykając drzwi nogą. Cat była już ubrana, ale co prawda porządnie nieuczesana, więc nie komentowałam. Siedziała na łóżku, pakując swoje rzeczy do torebki z najnowszej kolekcji New Yorkera.
- Dwie godziny angielskiego, warsztaty, przerwę na lunch, później podstawy dziennikarstwa i zajęcia z dykcji. Nie tak źle. Angielski mamy z grupą muzyczną, ich jest mniej, więc jesteśmy łączeni. – dodała z błyskiem w oku. Mogłam się domyślić, że coś ją bardzo absorbuje w tej grupie.
- Niech zgadnę, najseksowniejsza grupa na roku? – podsunęłam, próbując przypomnieć sobie co ja gdzie schowałam. Cat znieruchomiała.
- Jak już o tym mowa, to w całej szkole, tak słyszałam od starszych dziewczyn. Sami chłopcy, jest ich ośmiu. A wśród tej ósemki są…. – przerwała, budując napięcie – Tylko nie padnij, ale One Direction!! – wrzasnęła, zarzucając mi ręce na ramiona. – Będziemy mieć z nimi zajęcie, nie wierzę! Tak ich kocham, są doskonali! A te głosy... co? – zapytała widząc moją minę.
- Wiesz, ja tak właściwie pierwszy raz o nich słyszę. – stwierdziłam. Była to prawda, nie obiło mi się nigdy o uszy jakieś tam One Direction. W Polsce nikt jakoś tak nie robił szumu, albo to po prostu ja nie słuchałam wystarczająco dokładnie. Tak czy inaczej, nie kojarzyłam i nie rozumiałam tego zainteresowania koleżanki jakimiś chłopakami.
- Żartujesz sobie, prawda?! – zaśmiała się Cathy. – Nie? O shit, straciłaś kawał historii angielskiej muzyki. Otóż, jest to najsłynniejszy brytyjsko – irlandzki boysband.
I wszystko się wyjaśniło. Nie chciałam martwić dziewczyny, ale nie słuchałam takiej muzyki. Nie kręciła mnie banda wymalowanych pedałowatych chłopców, w obcisłych spodniach i różowych koszulkach, śpiewających wszystko co podoba się dziewczynom. Mistrzowie słodzenia, takie miałam zdanie o takich grupach. Albo zjawisko klonowania Biebera, niestety niezwykle popularne. Jako zwolenniczka AC/DC nie orientowałam się w temacie.
- Ok, ok. Spokojnie Cathy, to tylko studenci, jak i my. – westchnęłam, wyobrażając sobie, że na angielskim nie dane mi będzie czegokolwiek się nauczyć, jeśli usiądę z Cat, która przesiedzi całe dwie godziny, paplając o swoich idolach. – Nie podniecaj się tak, na pewno nie ma czym.
- Nie wiesz jeszcze co mówisz! Jak ich zobaczysz, to zmienisz zdanie. – przekonywała. – Jak chcesz, to ci puszczę ich kawałki. – zaoferowała mi swój MP3, ale z uśmiechem pokręciłam głową.
- Dziękuję, kochana, może kiedyś. Na razie chciałabym poznać naszą grupę, wiesz?- zaczęłam powoli zmieniać temat, a poza tym naprawdę chciałam już poznać ludzi. Cathy machnęła ręką, ale po chwili już chyba zapomniała się irytować, bo wzięła mnie pod ramię, ciągnąc do drzwi, a drugą ręką pisząc esemesa.
Zeszłyśmy po krętych, kolistych schodkach, mijając po drodze dziesiątki innych ubranych jak my studentów. To nie przypominało szkół, do jakich chodziłam – w nich zawsze było głośno i tłoczno, wszyscy dzielili się nowinkami z wakacyjnych zdobyczy i takie tam. Tutaj natomiast, ludzie mijając się, kłaniali się sobie grzecznie. Gdzieniegdzie po bokach stały niewielkie grupki, z książkami w dłoniach, wymieniając się opiniami o nauczycielach. Cathy poprowadziła mnie na prawo, jak się dowiedziałam, w kierunku stołówki, która to była miejscem obrad i spotkań. Kiedy weszłyśmy do środka, przez oszklone drzwi, zrozumiałam dlaczego. Było to najbardziej przestrzenne pomieszczenie jakie kiedykolwiek widziałam. No, ale poza niebotycznymi rozmiarami wyglądała w miarę normalnie, co też zaakceptowałam z uśmiechem. Długie rzędy stolików stały równo po obu stronach Sali, przy niektórych siedziały już grupy, niektóre były puste. Przez duże, jasne okna wpadały promienie jesiennego słońca. Minęłyśmy z czarnowłosą kilka stolików, przy których studenci rozmawiali swobodnie przy śniadaniu. Kupiłyśmy sobie kanapki i także skierowałyśmy się do naszej grupy, która to , według informacji Cathy, siedziała w połowie rzędu po lewej.
- Jakoś ich mało..- zauważyłam szeptem, przytrzymując ją za łokieć.
- To prywatna elitarna uczelnia, studentów i tak jest mało. Góra po piętnaście w klasie, z wyjątkiem muzycznych jak już mówiłam. – zaśmiała się.
- Tak mało chętnych.?
- Tak trudno się dostać, Mad. Mają o wiele więcej przedmiotów niż my i w ogóle są przygotowywani do sławy, więc są specyficzni. – puściła perski oko i zachęciła mnie uśmiechem. – No, chodź! – to mówiąc odwróciła się do innych i swobodnym krokiem podeszła bliżej stolika. Nie zostało mi nic innego, jak zrobić to samo. – Hej, ludzie! To nasza nowa koleżanka z Polski, Maddie. – zaanonsowała mnie tak, że pewnie słyszała to połowa Sali. Pokręciłam lekko głową, czując na sobie spojrzenia dwunastki osób, bo tyle ich naliczyłam. Na szczęście uśmiechali się, wszyscy, a ich pogodne twarze wyrażały przyjazne nastawienie.
- Cześć. – odezwałam się – Co tu dodać? Mam nadzieję, że wytrzymacie ze mną na roku. – zażartowałam żeby się rozluźnić.
- Jak chcesz coś dodać, to możesz dać swój numer. – wysoki rudzielec o przenikliwym spojrzeniu podniósł się ze swojego miejsca. – Hej, jestem Max. Miło cię poznać. – skinęłam mu głową, przez chwilę się na siebie patrzyliśmy, a potem całe towarzystwo zrobiło mi i Cat miejsce, żebyśmy nie stały. Numeru Maxowi nie dałam, ale stwierdziłam, że może jak zasłuży.
Poznałam po kolei Tessę, Ricka, Ethana, Clarka, Kyle’ a, Madison, Nelly, Josha, Davida i bliźniaczki Ericsson : Gaby i Carlę. Moje pierwsze wrażenia, ku lekkiemu zdziwieniu, były lepiej niż pozytywne. Ludzie mili i weseli, chętni do rozmów. Może z drobnym wyjątkiem wykluczającym Tessę, która patrzyła na mnie wyniośle. Nawet nie zdałam sobie sprawy kiedy, a już dyskutowałam z Ethanem i Maxem o rozgrywkach Champions League, jakbyśmy znali się od dawna. Jedyną różnicą między kontaktem z nimi i z polskimi kolegami, była kwestia języka, ale naprawdę jak dotąd rozumiałam wszystko co do mnie mówili. Oczywiście nie dosłownie wszystko, ale kontekst, z którego wyciągałam najważniejsze informacje. Z moją angielszczyzną nie było jeszcze tak źle, co tylko dawało mi powód do dumy. Oksford wydał mi się teraz o wiele bardziej przyjaznym miejscem, niż tego wieczora, gdy spojrzałam na wiekową zabudowę po raz pierwszy.
Toczyła się właśnie rozmowa o profilach i poszczególnych grupach, w którą się żywo zaangażowałam, kiedy drzwi stołówki po raz kolejny się otworzyły. Wokoło nas zawrzało, odwróciłam się dopiero kiedy Cathy szturchnęła mnie pospiesznie w ramię, szeptem nadając „że też po ziemi chodzą tak idealne istoty”. Prychnęłam, chcąc nakazać jej spokój, bo chciałam zjeść normalnie śniadanie, ale zirytowana zdałam sobie sprawę, że wszystkie dziewczyny na Sali robią to samo co Cat. Czytaj, patrzą jak sroka w gnat na tych, co właśnie weszli. Do tego zaczęły tym denerwująco kobiecym ruchem poprawiać włosy i makijaż.
- O co znowu chodzi? – zapytałam Maxa, ale odpowiedziała mi Tessa , która jak się okazało, kontaktowała.
- No wiesz co? One Direction wchodzą do środka, a ta się pyta, co się dzieje! – niemal warknęła z oburzenia. Nagle wydała mi się niezmiernie irytująca.
- O rany, może nie napalam się jak idiotka na byle chłopaków, sorry! – uniosłam ręce do góry, powstrzymując się od chęci walnięcia tej krowy prosto w twarz. Sądząc po jej minie, robiła dokładnie to samo.
- Hej, dziewczyny, spokojnie…- włączył się Max, nie pozwalając nam się rozkręcić. – To nie powód do kłótni, Tessa wyluzuj. Uszanuj to, że nie każdy jest entuzjastą boskich loczków Harry’ ego. – posłał mi przy tym uśmiech. Byłam mu wdzięczna za wzięcie mojej strony. Tess burknęła coś w odpowiedzi, ale po chwili wróciła do podziwiania swoich obiektów westchnień.
Powiodłam spojrzeniem aż do czwórki chłopaków, o których się tyle rozchodziło. Siedzieli przy oddzielnym stoliku na podwyższeniu przy oknie. Skojarzyli mi się z tzw. „arystokracją”, jak to się mawiało w liceum, bo ci też zawsze zajmowali lepsze miejsca i nie rozmawiali z ludźmi spoza grona. Może i byli przystojni na swój sposób, ale coś mi nie pasowało.
- Ej, ale boysbandy nie mają po pięciu członków czasami? – zastanawiałam się. Nelly uśmiechnęła się z dystansem i zmarszczyła brwi. Wyprostowałam się.
- No, jak już o tym wspominasz… niekoniecznie, ale oni mają jeszcze piątego, owszem. Taki słodziak. Ale jakoś nikt go tu nie widział na lekcjach. A zaufaj, że się rozglądałyśmy. Zawsze chodzą w czwórkę. – powiedziała, pochylając się do mnie.
- Pewnie chodzi do innej szkoły czy coś. – Fuck, czy ja właśnie dyskutowałam o One Direction, o którym nie miałam zielonego pojęcia? – To chyba możliwe, nie? Może na Harvard. Ja tam nie wiem, nie znam.
- No, możliwe, tylko…- ocknęła się Cathy, przysuwając sobie napój. Upiła łyk w zamyśleniu. – Miałby chodzić sam do innej szkoły, to trochę bez sensu…. bo…
- Nieważne…- ucięłam, klepiąc ją w ramię. Dziwiłam się sama sobie, że zaczęłam ten temat. Wyjęłam z torebki książkę od angielskiego i zaczęłam przeglądać rozdziały, w czym towarzyszył mi Max, a dziewczęta na powrót zajęły się rozmowami. Od czasu do czasu spoglądałam z politowaniem na koleżanki, aż w końcu wybiła dziewiąta i trzeba było się zbierać na zajęcia. Uprzedziłam Cathy, że spotkamy się na górze, a ona mechanicznie kiwnęła głową.
- Hej, chłopaki, idziecie? Pokaże mi ktoś, gdzie jest ta sala? – zagadnęłam Maxa i Davida, siedzących najbliżej. Od razu się zgodzili, bo jak wiadomo ich ten cały cyrk z mizdrzeniem się do tamtych nie interesował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz